18.2.16

WIGH: W głąb siebie| 4 dzień w trzeciej dzielnicy

               Kiedy byłem już pewien, że z mojej łydki nic więcej nie zamierza się wylewać, zaoferowałem się jako członek składu odpowiedzialnego za dzisiejszą dostawę pożywek. Tutejsi mieszkańcy również podłapali nasz system, gdzie aby upodobnić się do ludzi z zewnątrz, mieliśmy swoje obowiązki. Pożywki były darmowe, równie dobrze mogliśmy nabrać ich tyle, ile zdołamy unieść i zachomikować je w naszych kuchniach. Nie byliśmy jednak gryzoniami, temu też chodzenie do sklepu braliśmy za ludzkie zakupy. Kilkukrotnie, małe porcje, a nie pojedyncze ogołocenie półek.
                Wpojono nam początki takich oto zasad podczas naszej nauki w Lab-ie. Stopniowo się one rozwijały, kiedy pokazywano nam pewne ludzkie zachowania. Przejęliśmy od nich między innymi umiejętność rozdzielania obowiązków jak i wiedzieliśmy, co należy systematycznie robić, by mieszkać i żyć niczym mieszkańcy otaczającego nas Seulu. Sprzątaliśmy nasz dom, myliśmy kubki, słaliśmy łóżka i co jakiś czas wybieraliśmy się do sklepu po pożywki, spotykając znajomych, którzy tak naprawdę nie chcieli się z nami przyjaźnić.
                Humanoidy wciąż nie rozgryzły kwestii przyjaźni. Każde pokolenie wolało się trzymać ze sobą i jeszcze nie widziałem, by, powiedzmy, obce sobie generacje bardzo się ze sobą spoufalały. Między nami były te pewnego rodzaju więzi, których za nic w świecie nie mogliśmy się pozbyć... Żadne z nas nawet o tym nie pomyślało.
                Dziwiłem się z jaką gościnnością przyjęli mnie najmłodsi chłopcy z V. Może temu, że byli stosunkowo nową generacją, nie starali się mnie jak najprędzej pozbyć? Czekałem na ten moment, kiedy powiedzą, że to koniec – opuszczam pokój Jeonghana i idę w swoją stronę, do swoich. Chodziłem w kółko po ich domu, chowając się po kątach, by przypadkiem ktoś mnie nie zauważył, kiedy przystawałem pod drzwiami, by podsłuchać ich rozmowy. Nie mogłem się zatrzymać, cały się trząsłem, ponieważ za każdym razem słyszałem strzępek rozmowy, w którym wspominano o mnie – że najwyższy czas, aby się mnie pozbyć.
                Wszystko wokół mnie było rozmazane – ostro widziałem jedynie drzwi i sylwetki za nimi. Co rusz patrzyłem na chorą łydkę, czy aby przypadkiem bandaż nie zaczyna przesiąkać tą ohydną, przezroczystą substancją. Gdyby ona jakkolwiek pachniała, miała kolor, konkretniejszą konsystencję, czułbym się bardziej ludzko. Chłodno mi się robiło, kiedy tylko o tym pomyślałem. Jesteś z Lab-u, jesteś wyhodowany, wciśnięto w ciebie sztuczną inteligencję, żywisz się nie wiadomo czym, wiecznie tym samym i masz czelność myśleć, że gdyby coś w tobie jeszcze zmienić, bardziej upodobniłbyś się do tych prawdziwych i żywych?
                Targały mną wyrzuty sumienia. Tak bardzo chciałem, by eksterminacja przebiegła jednak pomyślnie. Działałem wbrew prawu, jakie ustalono w Mieście i czego przestrzegał Lab.
Nogi znowu odłączyły się od struktury i niosły mnie tam, gdzie nie chciałem. Nacisnąłem na klamkę do pokoju Jisoo, który siedział tutaj razem z Jeonghanem. Zapewne rozmawiali o mnie. Cała piątka rozmawiała ostatnio tylko o mnie. Długowłosy znów na nim wisiał, zupełnie jak w pierwszy dzień mojego pobytu tutaj. Przypomnieli mi o Wonwoo i Mingyu, którzy znikąd pojawili się na drugim końcu łóżka, przygotowując się do tego samego pocałunku z przerwy podczas kręcenia „Najsłabszego Ogniwa”. Zacisnąłem powieki – to była tylko iluzja, ale oni wciąż tam siedzieli. Zignorowałem ich.
– Seungcheol? – zdziwił się Jeonghan, jak gdyby zobaczył mnie po raz pierwszy. Miał mnie w ogóle nie widzieć. Nigdy. – Nie poszliście do sklepu?
Rzeczywiście. Jeszcze chwilę temu zaoferowałem się pomóc w jakże interesującym wyborze pożywek dla mieszkańców tego domu.
Jeonghan wstał z łóżka, najwyraźniej z zamiarem wyrzucenia mnie z pokoju. Razem z Jisoo wzięli mnie pod ramiona i wyprowadzili na korytarz. Mingyu i Wonwoo wciąż siedzieli na łóżku, tyle, że naprzeciwko nich stał jeszcze Hansol – opierał się o ścianę i zasłaniał sobie oczy i bezgłośnie błagał mnie o pomoc. Nie było to jednak możliwe, więc spuściłem głowę na dół w geście bezsilności.
Jisoo i Jeonghan podprowadzili mnie do samych drzwi i pogłaskali po obu policzkach, jak gdybym był tępym humanoidem, dopiero w trakcie wgrywania zaczątków wiedzy. Teraz przejęli mnie Seungkwan i Seokmin, z Jihoonem na przedzie. Wręcz ciągnęli mnie przez całą dzielnicę mieszkaniową, póki nie stanąłem o własnych siłach dopiero gdy dotarliśmy na główną ulicę. Poczułem, jak coś nieprzyjemnego ścieka mi do buta i doskonale wiedziałem, że to rana się otworzyła. Przypomniałem sobie, że przed wyjściem nie obwiązałem jej bandażem, który jakoś by ją przytrzymał. Jisoo zabrał go mówiąc, że nie będzie mi już potrzebny, a ja przytaknąłem. Myliłem się.
– Gdzie idziemy? – spytałem infantylnie, kiedy pchali mnie w tę część Miasta, której jeszcze nie miałem okazji zwiedzić. – W pokoju Jisoo są jeszcze Mingyu, Wonwoo i Hansol... – wspomniałem. – Oni są moi. Z mojego pokolenia. Co z nimi?
Zachowywali się tak, jakby mnie nie słyszeli. Wciąż jednak mieli na twarzach te swoje przemiłe uśmiechy, które od niechcenia dodawały mi otuchy.
– Nie jesteś stąd – przypomniał mi Seungkwan.
– Wiem.
– Temu też zabieramy cię tam, gdzie jest twoje miejsce.
Seokmin chwycił moją dłoń i odwrócił ją wierzchem do góry. Przystawił swoją dla porównania. Moja poszarzała skóra mocno kontrastowała z jego niemalże różowo-brzoskwiniową, dokładnie taką, jak ściany w ich salonie. Nie trzeba było mówić nic więcej, od początku miałem problem z tą różnicą, a w tym momencie się on znacznie wyostrzył.
Jedynie ogromna brama, wejście do Lab-u, niczym się nie różniło w naszych dzielnicach. Spojrzałem na nią spod przydługiej grzywki nie wiedząc, czy to początek wybawienia czy też mój ostateczny koniec. Najmłodsza grupka z V zdecydowała. Przez trzy dni namawiali się, co ze mną zrobić i z niewielu różnych wyjść wybrali właśnie to. Może i słusznie. Czy nie tego chciałem?
Odwróciłem wzrok od otwierających się drzwi. Co tutaj robi Jeonghan?, zdziwiłem się, widząc długowłosego stojącego obok mnie. Prędko odgarnąłem włosy z czoła, by popatrzeć na jego śliczną twarz.
– Tutaj się poniewierasz – usłyszałem głos pracownika Lab-u, który zabrał mnie do środka. Przed oczami mignęło mi jego sterylne wdzianko. Postawił mnie przy ścianie, a jako że całą drogę kulałem i doczołgałem się tutaj niemalże na jednej nodze, prawie że padłem na ziemię. Połowa tego, czym byłem wypełniony zapewne już wylała się na zewnątrz, tworząc ohydną strużkę ciągnącą się przez pół dzielnicy V. Pracownik Lab-u dokończył dzieło, rozcinając mi drugą nogę, a ciało wygięło się w łuk, zaskoczone nową dawką bólu.

A ja miałem zwyczajny skurcz w chorej nodze, ponieważ struktura przypomniała sobie, jak leczy się takie i inne rany. Starałem się rozluźnić spięte mięśnie łydki, jednocześnie uświadamiając sobie, gdzie jestem i dlaczego leżę pod kołdrą.
Odkąd przypadkowo znalazłem się w dzielnicy V, nie mogłem normalnie się obudzić. Za każdym razem wydawało mi się, że jestem w zupełnie innym miejscu. To uczucie zaczynało się robić przytłaczające, wcześniej było dla mnie zbyt fascynujące, by na długo takim pozostać. Dodatkowo dzisiejszy sen sprawił, że pewne sprawy się pogmatwały i co rusz jego wycinki pojawiały się w mojej głowie sprawiając, że nie byłem do końca pewien, co wydarzyło się naprawdę.
W domu pokolenia V nikt mnie nie budził, żadne z nich do tej pory nie wpadło na pomysł, by wpadać mi do pokoju ani robić rumor w kuchni. Zaniepokoiłem się i wyszedłem na korytarz. Chyba było jeszcze dosyć wcześnie, ponieważ zasłony były wciąż zasunięte. Przeszedł mnie dreszcz – ten dom był taki ciepły.
Usłyszałem czyjś głos za drzwiami; okazało się, że dobiegał on z pokoju Jisoo. Zdawało mi się, że coś takiego już mi się wcześniej przytrafiło. Jak we mgle widziałem tam również moich chłopców. Musiałem to sprawdzić.
Przycisnąłem lekko klamkę i wcisnąłem głowę w niewielką szparę, widząc Jisoo i Jeonghana leżących zwróconych ku sobie i patrzących na mnie z wielkim pytajnikiem w oczach. Po moich chłopcach ani śladu.
– Em... Chciałem spytać, czy mógłbym pożyczyć jakąś koszulkę, bo swoją oblałem – wymyśliłem w naprędce. Nie chciałem pytać, czy mogę ruszyć kubek, ponieważ wczoraj wyraźnie dali mi do zrozumienia, że mogę brać który tylko chcę, a nawet wybrać sobie ten swój tymczasowy.
– Rzeczywiście, zapomnieliśmy ci dać inne ubrania – długowłosy wyskoczył z łóżka i pociągnął mnie z powrotem do pokoju. Spanikowałem, ponieważ gdzieś tam leżała niby oblana koszulka, prawdopodobnie ładnie powieszona na krześle. Nie pamiętałem, co z nią zrobiłem.
Jeonghan chyba nawet nie zwrócił na nią uwagi, temu też prędko wcisnąłem ją pod kołdrę.
– Nie wiem, kiedy dostaniemy nowe rzeczy, temu też każde z nas coś ci od siebie podaruje – uśmiechnął się. Ja jednak widziałem, że wcale nie był taki zadowolony – może tylko próbowałem sobie wmówić, że oni mnie nienawidzą?
Podziękowałem mu, kiedy wcisnął mi nowe ubranie do rąk. Kiedy wyszedł, prędko zgarnąłem swoją koszulkę z garderoby na hali – nie ważne, że wciąż była czysta, musiałem sprawiać pozory i wyprać ją.
Na korytarzu natknąłem się na Seungkwana.
– Masz szczęście, że już wstałeś hyung – oświadczył, a ja tylko zmarszczyłem brwi, nie będąc pewnym, o co mu chodzi.
Tanecznym krokiem rozsunął zasłony w salonie i pomknął do pokoju najniższego z tutejszych mieszkańców.
– Jak ja to uwielbiam – starł z policzka niewidzialną łzę wzruszenia.
Wystawiłem głowę zza framugi, obserwując jego przedstawienie. Najmłodszy z pokolenia V odsunął zasłonę jednym zamachem i zaczął śpiewać, wpadając na łóżko Jihoona. Gdyby mnie ktoś tak obudził, zapewne nie kontaktowałbym już z tym światem.
– Przyzwyczajaj się – polecił mi Seokmin, kierując się w stronę kuchni.
Chyba jednak trochę się przeliczyłem z tym spokojem w tym domu. Jihoon jednak nie dawał za wygraną.

– Seungcheol hyung, wybierasz się z nami po pożywki? – spytał mnie Seokmin, kiedy układałem sobie podarowane przez ich ubrania. Czułem się żałośnie, ale w końcu mogłem zgrywać prawdziwego mieszkańca dzielnicy V, ze względu na koszulki z różowymi wstawkami.
Przypomniałem sobie o swoim dzisiejszym śnie. Mieli dość dużo czasu do namysłu, pewnie więc już zdecydowali, co ze mną zrobią. Nie mogą grać takich miłosiernych już na zawsze, a szczególne więzi łączące każde pokolenie humanoidów nie pozwalają na przyjmowanie kogoś tak bardzo z zewnątrz. Nie ważne, jakby mnie polubili, jak ja bym ich polubił, nigdy nie będzie między nami czegoś więcej.
– Nie – odparłem lakonicznie. W tej chwili nie potrafiłem wymyśleć jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia co do mojej decyzji.
– Na pewno? Ostatnio byłeś taki napalony na zwiedzanie miasta, a jeszcze ani razu nie wyszedłeś na dłużej.
– Następnym razem pójdę – obiecałem.
Seokmin wzruszył ramionami, zgarnął Jisoo, który napatoczył się po drodze i razem poszli do sklepu. Cała piątka skończyła nagrywać już materiał do swojego programu i czekali na ostateczny werdykt. Żadne z nich zbytnio się nie przejmowało, prawdopodobnie nikt nie zamierzał odpaść w drugiej rundzie – albo nikt nie był nauczony przeżywać tego tak mocno jak chociażby ja.
W tym momencie postanowiłem przestać być takim tchórzem. Powinienem bać się dwa razy mocniej ze względu na to, że moje losy były nie do przewidzenia, zwłaszcza, że udało mi się przetrwać „Najsłabsze Ogniwo”. Ale na co mi ten strach? Powinienem korzystać z możliwości dłuższego istnienia.
– Seungcheol?
W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że to Seokmin wrócił upewnić się, czy na pewno nie zamierzam wybrać się z nimi na spacer podzielnicy V, ale w drzwiach dostrzegłem długie włosy Jeonghana.
– Mogę wejść? – spytał.
– Przecież to twój pokój – zdziwiłem się. Chyba nie musiał pytać, czy może wejść na swoje.
– Nie chcę ci przeszkadzać.
– W składaniu koszulek?
– Dobra, rozumiem, że masz czas – usiadł obok mnie, dokładnie jak wtedy, kiedy przenosił swoje rzeczy do Jisoo. – Pamiętasz, jak pytałeś mnie o mój numer?
– Pewnie. Dziewięć, pięć, jeden, zero, zeo, cztery, zero, jeden, h, u.
– Zapamiętałeś? – był zaskoczony.
– Muszę ćwiczyć zapamiętywanie cyfr, ponieważ miałem z tym ostatnio mały problem.
Jeonghan kiwnął kilkukrotnie głową – zapewne i tak nie rozumiał dlaczego nie byłem zdolny do pamiętania numerów. W duchu cieszyłem się, że poprzez regularne zażywanie pożywek na nowo obudziłem w sobie tę umiejętność.
– Wciąż nie powiedziałeś mi o tym swoim eksperymencie – upomniał się, odgarniając włosy z twarzy. Ostatnio znalazłem na podłodze gumkę, temu mu ją podałem widząc, że woli je spiąć. Ja osobiście wolałem go w rozpuszczonych.
Westchnąłem głęboko, wahając się z odpowiedzią. Jeonghan wciąż patrzył prosto na mnie i jednocześnie onieśmielał mnie.
Kiedyś, kiedy nie miałem w sobie jeszcze tylu informacji, z łatwością mogłem patrzeć w głąb swojej struktury. Potrafiłem kontrolować, kiedy w nią wchodzę i kiedy wychodzę; nic mnie nie ograniczało. Widziałem te wszystkie połączenia oraz miejsca, w których są ze sobą pospawane, co pozwalało mi na o wiele szybsze kojarzenie faktów, nauka przychodziła mi z łatwością – przez to jednocześnie bardzo prędko mogłem poszczególne umiejętności utracić, przykładem jest mój przypadek z zatraceniem umiejętności zapamiętywania liczb. Podczas kręcenia „Najsłabszego Ogniwa” mieliśmy podać swoje numery, a ja za nic w świecie nie mogłem zrozumieć, o co prezenterowi chodzi – to był pierwszy krok ku mojej klęsce. Dzięki zaglądaniu w strukturę widziałem, czego mi brakuje – przed kręceniem „Najsłabszego Ogniwa” zbuntowałem się i zaprzestałem brania pożywek, oczywiście na swoją niekorzyść. Ten błąd w moim postępowaniu zapisany był w mojej siatce intelektualnej i odbijał się na strukturze. Dawno jej nie obserwowałem, ponieważ kiedy już w nią wejdę, potrzebuję dwóch dni regeneracji. Za pierwszym razem moi chłopcy myśleli, że od nich odszedłem – uśmiechnąłem się do siebie. – Wonwoo, drugi z mojego pokolenia, również ma taką umiejętność, ale została w nim jedynie w postaci szczątkowej. Tak jak ja pamiętał nasze początki, ale nie dość wyraźnie. Tuż przed kręceniem „Najsłabszego Ogniwa” ubzdurałem sobie, że odnajdę wszystkich przedstawicieli poszczególnych pokoleń i zapytam ich o podobne umiejętności. Nie zdążyłem, dlatego... Przypomniałem sobie, że tutaj musi działać to tak samo. Mieszkamy w innych dzielnicach, ale zostaliśmy stworzeni w tym samym miejscu i niemalże istniejemy tak samo.
Nie planowałem tak długiej wypowiedzi, w której ująłem tak wiele aspektów zrozumiałych tylko dla pewnej części humanoidów, ale jeśli Jeonghan był tym pierwszym, musiał mnie zrozumieć. Jego mina wyrażała pewne zainteresowanie, jednocześnie fascynację. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że on nie ma pojęcia o czym mówię i troszkę się przestraszyłem.
Też potrafię zaglądać w swoją strukturę – oznajmił niepewnie. – Tyle, że dawno tego nie robiłem, ponieważ się bałem. Nie chciałem zostać przyłapany.
– Na czym?
– Na oglądaniu tworzywa, z którego jestem zrobiony.
– Wchodziłem w głąb struktury tyle razy, a jeszcze nikt z Lab-u ani razu mnie nie upomniał – oburzyłem się. – Nie wiadomo nawet, czy oni o tym wiedzą – a jeśli już, to nic sobie z tego nie robią. To zapewne jest legalne. Dali nam wolna wolę, czego się tutaj bać?
Jeonghan przyznał mi rację. Czułem rosnącą ekscytację, aż miałem ochotę w stać i kilkukrotnie okrążyć pokój z nerwów. Spotkałem kogoś takiego samego jak ja – kogoś, z kim będę mógł dzielić się swoimi doświadczeniami.
Jeonghan?
– Hm?
– Słyszałeś może o możliwości zaglądania w czyjąś strukturę?
– Nie... – odparł po dłuższym zastanowieniu. – To możliwe?
– Najprawdopodobniej.
– Próbowałeś już?
– Nie miałem okazji... – tak naprawdę nigdy nie odważyłem się nawet spróbować. – Czy... Możemy to zrobić teraz?
Jeonghan zmarszczył brwi i spojrzał na mnie oceniającym wzrokiem.
Tyle czasu nie zaglądałem nawet do swojej struktury. Boję się, że się nie obudzę. Tobie już pewnie na niczym nie zależy, skoro jesteś intruzem w nie swojej dzielnicy, przeżyłeś jedną eksterminację i sądzisz, że kolejnym razem też ci się upiecze – powiedział, wstając z łóżka.
Hej, nie chciałem cię zezłościć, przepraszam...
Nie zezłościłeś mnie, za co przepraszasz? – długowłosy przystanął w drzwiach. Widziałem, że wcale nie jest taki spokojny. Czyżby to był jakiś jego czuły punkt?
Musiałem go do tego przekonać. Drobnymi krokami na pewno się to uda. Wiem co to urok osobisty.

Witaj z powrotem.
Tym razem nie powinien pojawić się skurcz łydki, który wyrwie mnie z transu. Rana ładnie się zasklepiła. Noga nie będzie tak gładka jak kiedyś, ale lepsza szrama niż nieustanny potoczek, chlupanie w bucie i kuśtykanie.
Wdech, wydech i znów ten błogi stan, z którym się tak tęskniło. Ostatnim razem podobnie mi się przysnęło na klatce schodowej i stało się to z czystego przypadku, bowiem wcale nie zamierzałem zdechnąć na schodach i błagać mentalnie moich chłopców o to, by wciągnęli mnie na górę. Tutaj miałem łóżko, ściany, które ogrzewały pokój samym swoim kolorem i nieudane origami porzucone obok poduszki – Jeonghan pozwolił mi ruszyć swój papier.
Pierwsze liźnięcie struktury wyglądało dokładnie tak, jak każde inne, czy to jeszcze w Lab-ie, czy już w mieszkaniu w Mieście – widziało się te pierwsze delikatne połączenia i dziwiło się, że takie coś cię wypełnia i decyduje o twoim ruchu. Jakie one śliczne, kiedy tyle się ich nie widziało.
Coś uderzyło mnie w twarz i na raz otworzyłem oczy, przez chwilę nie kontaktując. Zobaczyłem nad sobą Jeonghana z lekko wilgotnymi włosami.
– Chyba byłeś już dość daleko, ponieważ obudziłeś się dopiero za piątym razem – oznajmił szorstko.
– Masz coś przeciwko?
– Jeszcze nie ustaliliśmy, kiedy zaglądamy w swoją strukturę.
– A ustalaliśmy cokolwiek?
– Wydaje mi się, że skoro zechciałeś wtajemniczyć mnie w swój eksperyment, zanim się na coś zdecydujemy, potrzebne są jeszcze konsultacje.
– Czyli mam się ciebie pytać, czy mogę sprawdzić swoje połączenia? Były takie piękne, stęskniłem się za nimi – rozmarzyłem się.
Jeonghan spojrzał na mnie jak na wariata.
– Rozumiem, że czujesz uwielbienie do swojego składu, ale... Jesteśmy tak jakby wspólnikami, prawda?
Uderzył mnie znowu, kiedy długo nie odpowiadałem.
– Zapomniałeś już, że po obudzeniu się troszkę wolniej się myśli? – udałem obrażonego. – Jeśli... Przysiądziemy nad tym dłużej, pomyślimy nad twoimi wspólnikami.
– Jak myślisz, dlaczego ci pierwsi mają takie zdolności?

– Na to pytanie chcę właśnie odpowiedzieć – uśmiechnąłem się do niego. Długowłosy patrzył na mnie przygryzając wargę.


1 komentarz:

  1. Cholera znow mnie to tak wciagnelo ze nie wiem kiedy dotarlam do konca...pragne wiecej *.*

    OdpowiedzUsuń