Kiedy byłem już
pewien, że z mojej łydki nic więcej nie zamierza się wylewać, zaoferowałem się
jako członek składu odpowiedzialnego za dzisiejszą dostawę pożywek. Tutejsi
mieszkańcy również podłapali nasz system, gdzie aby upodobnić się do ludzi z zewnątrz, mieliśmy swoje obowiązki. Pożywki
były darmowe, równie dobrze mogliśmy nabrać ich tyle, ile zdołamy unieść i
zachomikować je w naszych kuchniach. Nie byliśmy jednak gryzoniami, temu też
chodzenie do sklepu braliśmy za ludzkie
zakupy. Kilkukrotnie, małe porcje, a nie pojedyncze ogołocenie półek.
Wpojono nam
początki takich oto zasad podczas naszej nauki w Lab-ie. Stopniowo się one
rozwijały, kiedy pokazywano nam pewne ludzkie zachowania. Przejęliśmy od nich między
innymi umiejętność rozdzielania obowiązków jak i wiedzieliśmy, co należy
systematycznie robić, by mieszkać i żyć niczym mieszkańcy otaczającego nas
Seulu. Sprzątaliśmy nasz dom, myliśmy kubki, słaliśmy łóżka i co jakiś czas
wybieraliśmy się do sklepu po pożywki, spotykając znajomych, którzy tak
naprawdę nie chcieli się z nami przyjaźnić.
Humanoidy wciąż
nie rozgryzły kwestii przyjaźni. Każde pokolenie wolało się trzymać ze sobą i
jeszcze nie widziałem, by, powiedzmy, obce sobie generacje bardzo się ze sobą
spoufalały. Między nami były te pewnego rodzaju więzi, których za nic w świecie
nie mogliśmy się pozbyć... Żadne z nas nawet o tym nie pomyślało.
Dziwiłem się z
jaką gościnnością przyjęli mnie najmłodsi chłopcy z V. Może temu, że byli
stosunkowo nową generacją, nie starali się mnie jak najprędzej pozbyć? Czekałem
na ten moment, kiedy powiedzą, że to koniec – opuszczam pokój Jeonghana i idę w
swoją stronę, do swoich. Chodziłem w kółko po ich domu, chowając się po kątach,
by przypadkiem ktoś mnie nie zauważył, kiedy przystawałem pod drzwiami, by
podsłuchać ich rozmowy. Nie mogłem się zatrzymać, cały się trząsłem, ponieważ
za każdym razem słyszałem strzępek rozmowy, w którym wspominano o mnie – że
najwyższy czas, aby się mnie pozbyć.
Wszystko wokół
mnie było rozmazane – ostro widziałem jedynie drzwi i sylwetki za nimi. Co rusz
patrzyłem na chorą łydkę, czy aby przypadkiem bandaż nie zaczyna przesiąkać tą
ohydną, przezroczystą substancją. Gdyby ona jakkolwiek pachniała, miała kolor,
konkretniejszą konsystencję, czułbym się bardziej ludzko. Chłodno mi się
robiło, kiedy tylko o tym pomyślałem. Jesteś z Lab-u, jesteś wyhodowany,
wciśnięto w ciebie sztuczną inteligencję, żywisz się nie wiadomo czym, wiecznie
tym samym i masz czelność myśleć, że gdyby coś w tobie jeszcze zmienić,
bardziej upodobniłbyś się do tych prawdziwych
i żywych?
Targały mną
wyrzuty sumienia. Tak bardzo chciałem, by eksterminacja przebiegła jednak
pomyślnie. Działałem wbrew prawu, jakie ustalono w Mieście i czego przestrzegał
Lab.
Nogi znowu odłączyły się od struktury i
niosły mnie tam, gdzie nie chciałem. Nacisnąłem na klamkę do pokoju Jisoo,
który siedział tutaj razem z Jeonghanem. Zapewne rozmawiali o mnie. Cała piątka
rozmawiała ostatnio tylko o mnie. Długowłosy znów na nim wisiał, zupełnie jak w
pierwszy dzień mojego pobytu tutaj. Przypomnieli mi o Wonwoo i Mingyu, którzy
znikąd pojawili się na drugim końcu łóżka, przygotowując się do tego samego
pocałunku z przerwy podczas kręcenia „Najsłabszego Ogniwa”. Zacisnąłem powieki
– to była tylko iluzja, ale oni wciąż tam siedzieli. Zignorowałem ich.
– Seungcheol? – zdziwił się Jeonghan, jak
gdyby zobaczył mnie po raz pierwszy. Miał mnie w ogóle nie widzieć. Nigdy. –
Nie poszliście do sklepu?
Rzeczywiście. Jeszcze chwilę temu
zaoferowałem się pomóc w jakże interesującym wyborze pożywek dla mieszkańców
tego domu.
Jeonghan wstał z łóżka, najwyraźniej z
zamiarem wyrzucenia mnie z pokoju. Razem z Jisoo wzięli mnie pod ramiona i
wyprowadzili na korytarz. Mingyu i Wonwoo wciąż siedzieli na łóżku, tyle, że
naprzeciwko nich stał jeszcze Hansol – opierał się o ścianę i zasłaniał sobie
oczy i bezgłośnie błagał mnie o pomoc. Nie było to jednak możliwe, więc
spuściłem głowę na dół w geście bezsilności.
Jisoo i Jeonghan podprowadzili mnie do
samych drzwi i pogłaskali po obu policzkach, jak gdybym był tępym humanoidem,
dopiero w trakcie wgrywania zaczątków wiedzy. Teraz przejęli mnie Seungkwan i
Seokmin, z Jihoonem na przedzie. Wręcz ciągnęli mnie przez całą dzielnicę
mieszkaniową, póki nie stanąłem o własnych siłach dopiero gdy dotarliśmy na
główną ulicę. Poczułem, jak coś nieprzyjemnego ścieka mi do buta i doskonale
wiedziałem, że to rana się otworzyła. Przypomniałem sobie, że przed wyjściem
nie obwiązałem jej bandażem, który jakoś by ją przytrzymał. Jisoo zabrał go
mówiąc, że nie będzie mi już potrzebny, a ja przytaknąłem. Myliłem się.
– Gdzie idziemy? – spytałem infantylnie,
kiedy pchali mnie w tę część Miasta, której jeszcze nie miałem okazji zwiedzić.
– W pokoju Jisoo są jeszcze Mingyu, Wonwoo i Hansol... – wspomniałem. – Oni są
moi. Z mojego pokolenia. Co z nimi?
Zachowywali się tak, jakby mnie nie
słyszeli. Wciąż jednak mieli na twarzach te swoje przemiłe uśmiechy, które od
niechcenia dodawały mi otuchy.
– Nie jesteś stąd – przypomniał mi
Seungkwan.
– Wiem.
– Temu też zabieramy cię tam, gdzie jest
twoje miejsce.
Seokmin chwycił moją dłoń i odwrócił ją
wierzchem do góry. Przystawił swoją dla porównania. Moja poszarzała skóra mocno
kontrastowała z jego niemalże różowo-brzoskwiniową, dokładnie taką, jak ściany
w ich salonie. Nie trzeba było mówić nic więcej, od początku miałem problem z
tą różnicą, a w tym momencie się on znacznie wyostrzył.
Jedynie ogromna brama, wejście do Lab-u,
niczym się nie różniło w naszych dzielnicach. Spojrzałem na nią spod przydługiej
grzywki nie wiedząc, czy to początek wybawienia czy też mój ostateczny koniec.
Najmłodsza grupka z V zdecydowała. Przez trzy dni namawiali się, co ze mną
zrobić i z niewielu różnych wyjść wybrali właśnie to. Może i słusznie. Czy nie
tego chciałem?
Odwróciłem wzrok od otwierających się drzwi.
Co tutaj robi Jeonghan?, zdziwiłem
się, widząc długowłosego stojącego obok mnie. Prędko odgarnąłem włosy z czoła,
by popatrzeć na jego śliczną twarz.
– Tutaj się poniewierasz – usłyszałem głos
pracownika Lab-u, który zabrał mnie do środka. Przed oczami mignęło mi jego
sterylne wdzianko. Postawił mnie przy ścianie, a jako że całą drogę kulałem i
doczołgałem się tutaj niemalże na jednej nodze, prawie że padłem na ziemię.
Połowa tego, czym byłem wypełniony zapewne już wylała się na zewnątrz, tworząc
ohydną strużkę ciągnącą się przez pół dzielnicy V. Pracownik Lab-u dokończył
dzieło, rozcinając mi drugą nogę, a ciało wygięło się w łuk, zaskoczone nową
dawką bólu.
A ja miałem
zwyczajny skurcz w chorej nodze, ponieważ struktura przypomniała sobie, jak
leczy się takie i inne rany. Starałem się rozluźnić spięte mięśnie łydki, jednocześnie uświadamiając sobie, gdzie jestem i
dlaczego leżę pod kołdrą.
Odkąd
przypadkowo znalazłem się w dzielnicy V, nie mogłem normalnie się obudzić. Za
każdym razem wydawało mi się, że jestem w zupełnie innym miejscu. To uczucie
zaczynało się robić przytłaczające, wcześniej było dla mnie zbyt fascynujące,
by na długo takim pozostać. Dodatkowo dzisiejszy sen sprawił, że pewne sprawy
się pogmatwały i co rusz jego wycinki pojawiały się w mojej głowie sprawiając,
że nie byłem do końca pewien, co wydarzyło się naprawdę.
W domu
pokolenia V nikt mnie nie budził, żadne z nich do tej pory nie wpadło na
pomysł, by wpadać mi do pokoju ani robić rumor w kuchni. Zaniepokoiłem się i
wyszedłem na korytarz. Chyba było jeszcze dosyć wcześnie, ponieważ zasłony były
wciąż zasunięte. Przeszedł mnie dreszcz – ten dom był taki ciepły.
Usłyszałem
czyjś głos za drzwiami; okazało się, że dobiegał on z pokoju Jisoo. Zdawało mi
się, że coś takiego już mi się wcześniej przytrafiło. Jak we mgle widziałem tam
również moich chłopców. Musiałem to sprawdzić.
Przycisnąłem
lekko klamkę i wcisnąłem głowę w niewielką szparę, widząc Jisoo i Jeonghana
leżących zwróconych ku sobie i patrzących na mnie z wielkim pytajnikiem w
oczach. Po moich chłopcach ani śladu.
– Em...
Chciałem spytać, czy mógłbym pożyczyć jakąś koszulkę, bo swoją oblałem –
wymyśliłem w naprędce. Nie chciałem pytać, czy mogę ruszyć kubek, ponieważ
wczoraj wyraźnie dali mi do zrozumienia, że mogę brać który tylko chcę, a nawet
wybrać sobie ten swój tymczasowy.
–
Rzeczywiście, zapomnieliśmy ci dać inne ubrania – długowłosy wyskoczył z łóżka
i pociągnął mnie z powrotem do pokoju. Spanikowałem, ponieważ gdzieś tam leżała
niby oblana koszulka, prawdopodobnie ładnie powieszona na krześle. Nie
pamiętałem, co z nią zrobiłem.
Jeonghan chyba
nawet nie zwrócił na nią uwagi, temu też prędko wcisnąłem ją pod kołdrę.
– Nie wiem,
kiedy dostaniemy nowe rzeczy, temu też każde z nas coś ci od siebie podaruje –
uśmiechnął się. Ja jednak widziałem, że wcale nie był taki zadowolony – może
tylko próbowałem sobie wmówić, że oni mnie nienawidzą?
Podziękowałem
mu, kiedy wcisnął mi nowe ubranie do rąk. Kiedy wyszedł, prędko zgarnąłem swoją
koszulkę z garderoby na hali – nie ważne, że wciąż była czysta, musiałem
sprawiać pozory i wyprać ją.
Na korytarzu
natknąłem się na Seungkwana.
– Masz
szczęście, że już wstałeś hyung – oświadczył, a ja tylko zmarszczyłem brwi, nie
będąc pewnym, o co mu chodzi.
Tanecznym
krokiem rozsunął zasłony w salonie i pomknął do pokoju najniższego z tutejszych
mieszkańców.
– Jak ja to
uwielbiam – starł z policzka niewidzialną łzę wzruszenia.
Wystawiłem
głowę zza framugi, obserwując jego przedstawienie. Najmłodszy z pokolenia V
odsunął zasłonę jednym zamachem i zaczął śpiewać, wpadając na łóżko Jihoona.
Gdyby mnie ktoś tak obudził, zapewne nie kontaktowałbym już z tym światem.
–
Przyzwyczajaj się – polecił mi Seokmin, kierując się w stronę kuchni.
Chyba jednak
trochę się przeliczyłem z tym spokojem w tym domu. Jihoon jednak nie dawał za
wygraną.
– Seungcheol
hyung, wybierasz się z nami po pożywki? – spytał mnie Seokmin, kiedy układałem
sobie podarowane przez ich ubrania. Czułem się żałośnie, ale w końcu mogłem
zgrywać prawdziwego mieszkańca dzielnicy V, ze względu na koszulki z różowymi
wstawkami.
Przypomniałem
sobie o swoim dzisiejszym śnie. Mieli dość dużo czasu do namysłu, pewnie więc
już zdecydowali, co ze mną zrobią. Nie mogą grać takich miłosiernych już na
zawsze, a szczególne więzi łączące każde pokolenie humanoidów nie pozwalają na
przyjmowanie kogoś tak bardzo z zewnątrz. Nie ważne, jakby mnie polubili, jak
ja bym ich polubił, nigdy nie będzie między nami czegoś więcej.
– Nie –
odparłem lakonicznie. W tej chwili nie potrafiłem wymyśleć jakiegoś
racjonalnego wytłumaczenia co do mojej decyzji.
– Na pewno?
Ostatnio byłeś taki napalony na zwiedzanie miasta, a jeszcze ani razu nie
wyszedłeś na dłużej.
– Następnym
razem pójdę – obiecałem.
Seokmin
wzruszył ramionami, zgarnął Jisoo, który napatoczył się po drodze i razem
poszli do sklepu. Cała piątka skończyła nagrywać już materiał do swojego
programu i czekali na ostateczny werdykt. Żadne z nich zbytnio się nie
przejmowało, prawdopodobnie nikt nie zamierzał odpaść w drugiej rundzie – albo
nikt nie był nauczony przeżywać tego tak mocno jak chociażby ja.
W tym momencie
postanowiłem przestać być takim tchórzem. Powinienem bać się dwa razy mocniej
ze względu na to, że moje losy były nie do przewidzenia, zwłaszcza, że udało mi
się przetrwać „Najsłabsze Ogniwo”. Ale na co mi ten strach? Powinienem
korzystać z możliwości dłuższego istnienia.
– Seungcheol?
W pierwszej
chwili pomyślałem sobie, że to Seokmin wrócił upewnić się, czy na pewno nie
zamierzam wybrać się z nimi na spacer podzielnicy V, ale w drzwiach dostrzegłem
długie włosy Jeonghana.
– Mogę wejść?
– spytał.
– Przecież to
twój pokój – zdziwiłem się. Chyba nie musiał pytać, czy może wejść na swoje.
– Nie chcę ci
przeszkadzać.
– W składaniu
koszulek?
– Dobra,
rozumiem, że masz czas – usiadł obok mnie, dokładnie jak wtedy, kiedy przenosił
swoje rzeczy do Jisoo. – Pamiętasz, jak pytałeś mnie o mój numer?
– Pewnie.
Dziewięć, pięć, jeden, zero, zeo, cztery, zero, jeden, h, u.
–
Zapamiętałeś? – był zaskoczony.
– Muszę
ćwiczyć zapamiętywanie cyfr, ponieważ miałem z tym ostatnio mały problem.
Jeonghan
kiwnął kilkukrotnie głową – zapewne i tak nie rozumiał dlaczego nie byłem
zdolny do pamiętania numerów. W duchu cieszyłem się, że poprzez regularne
zażywanie pożywek na nowo obudziłem w sobie tę umiejętność.
– Wciąż nie
powiedziałeś mi o tym swoim eksperymencie
– upomniał się, odgarniając włosy z twarzy. Ostatnio znalazłem na podłodze
gumkę, temu mu ją podałem widząc, że woli je spiąć. Ja osobiście wolałem go w
rozpuszczonych.
Westchnąłem
głęboko, wahając się z odpowiedzią. Jeonghan wciąż patrzył prosto na mnie i
jednocześnie onieśmielał mnie.
– Kiedyś, kiedy nie miałem w sobie jeszcze tylu
informacji, z łatwością mogłem patrzeć w głąb swojej struktury. Potrafiłem
kontrolować, kiedy w nią wchodzę i kiedy wychodzę; nic mnie nie ograniczało.
Widziałem te wszystkie połączenia oraz miejsca, w których są ze sobą pospawane,
co pozwalało mi na o wiele szybsze kojarzenie faktów, nauka przychodziła mi z
łatwością – przez to jednocześnie bardzo prędko mogłem poszczególne
umiejętności utracić, przykładem jest mój przypadek z zatraceniem umiejętności
zapamiętywania liczb. Podczas kręcenia „Najsłabszego Ogniwa” mieliśmy podać
swoje numery, a ja za nic w świecie nie mogłem zrozumieć, o co prezenterowi chodzi
– to był pierwszy krok ku mojej klęsce. Dzięki zaglądaniu w strukturę
widziałem, czego mi brakuje – przed kręceniem „Najsłabszego Ogniwa” zbuntowałem
się i zaprzestałem brania pożywek, oczywiście na swoją niekorzyść. Ten błąd w
moim postępowaniu zapisany był w mojej siatce intelektualnej i odbijał się na
strukturze. Dawno jej nie obserwowałem, ponieważ kiedy już w nią wejdę,
potrzebuję dwóch dni regeneracji. Za pierwszym razem moi chłopcy myśleli, że od
nich odszedłem – uśmiechnąłem się do siebie. – Wonwoo, drugi z mojego
pokolenia, również ma taką umiejętność, ale została w nim jedynie w postaci
szczątkowej. Tak jak ja pamiętał nasze początki, ale nie dość wyraźnie. Tuż
przed kręceniem „Najsłabszego Ogniwa” ubzdurałem sobie, że odnajdę wszystkich przedstawicieli poszczególnych pokoleń i
zapytam ich o podobne umiejętności. Nie zdążyłem, dlatego... Przypomniałem
sobie, że tutaj musi działać to tak samo. Mieszkamy w innych dzielnicach, ale
zostaliśmy stworzeni w tym samym miejscu i niemalże istniejemy tak samo.
Nie planowałem
tak długiej wypowiedzi, w której ująłem tak wiele aspektów zrozumiałych tylko
dla pewnej części humanoidów, ale jeśli Jeonghan był tym pierwszym, musiał mnie
zrozumieć. Jego mina wyrażała pewne zainteresowanie, jednocześnie fascynację. W
pewnym momencie pomyślałem sobie, że on nie ma pojęcia o czym mówię i troszkę
się przestraszyłem.
– Też potrafię zaglądać w swoją strukturę – oznajmił
niepewnie. – Tyle, że dawno tego nie robiłem, ponieważ się bałem. Nie chciałem
zostać przyłapany.
– Na czym?
– Na oglądaniu
tworzywa, z którego jestem zrobiony.
– Wchodziłem w
głąb struktury tyle razy, a jeszcze nikt z Lab-u ani razu mnie nie upomniał –
oburzyłem się. – Nie wiadomo nawet, czy oni o tym wiedzą – a jeśli już, to nic
sobie z tego nie robią. To zapewne jest legalne. Dali nam wolna wolę, czego się
tutaj bać?
Jeonghan
przyznał mi rację. Czułem rosnącą ekscytację, aż miałem ochotę w stać i
kilkukrotnie okrążyć pokój z nerwów. Spotkałem kogoś takiego samego jak ja –
kogoś, z kim będę mógł dzielić się swoimi doświadczeniami.
– Jeonghan?
– Hm?
– Słyszałeś
może o możliwości zaglądania w czyjąś strukturę?
– Nie... –
odparł po dłuższym zastanowieniu. – To możliwe?
–
Najprawdopodobniej.
– Próbowałeś
już?
– Nie miałem
okazji... – tak naprawdę nigdy nie odważyłem się nawet spróbować. – Czy...
Możemy to zrobić teraz?
Jeonghan
zmarszczył brwi i spojrzał na mnie oceniającym wzrokiem.
– Tyle czasu nie zaglądałem nawet do swojej struktury.
Boję się, że się nie obudzę. Tobie już pewnie na niczym nie zależy, skoro
jesteś intruzem w nie swojej dzielnicy, przeżyłeś jedną eksterminację i
sądzisz, że kolejnym razem też ci się upiecze – powiedział, wstając z łóżka.
– Hej, nie chciałem cię zezłościć, przepraszam...
– Nie zezłościłeś mnie, za co przepraszasz? – długowłosy
przystanął w drzwiach. Widziałem, że wcale nie jest taki spokojny. Czyżby to
był jakiś jego czuły punkt?
Musiałem go do
tego przekonać. Drobnymi krokami na pewno się to uda. Wiem co to urok osobisty.
Witaj z powrotem.
Tym razem nie
powinien pojawić się skurcz łydki, który wyrwie mnie z transu. Rana ładnie się
zasklepiła. Noga nie będzie tak gładka jak kiedyś, ale lepsza szrama niż
nieustanny potoczek, chlupanie w bucie i kuśtykanie.
Wdech, wydech
i znów ten błogi stan, z którym się tak tęskniło. Ostatnim razem podobnie mi
się przysnęło na klatce schodowej i stało się to z czystego przypadku, bowiem
wcale nie zamierzałem zdechnąć na schodach i błagać mentalnie moich chłopców o
to, by wciągnęli mnie na górę. Tutaj miałem łóżko, ściany, które ogrzewały pokój
samym swoim kolorem i nieudane origami porzucone obok poduszki – Jeonghan
pozwolił mi ruszyć swój papier.
Pierwsze
liźnięcie struktury wyglądało dokładnie tak, jak każde inne, czy to jeszcze w
Lab-ie, czy już w mieszkaniu w Mieście – widziało się te pierwsze delikatne
połączenia i dziwiło się, że takie coś cię wypełnia i decyduje o twoim ruchu. Jakie
one śliczne, kiedy tyle się ich nie widziało.
Coś uderzyło
mnie w twarz i na raz otworzyłem oczy, przez chwilę nie kontaktując. Zobaczyłem
nad sobą Jeonghana z lekko wilgotnymi włosami.
– Chyba byłeś
już dość daleko, ponieważ obudziłeś się dopiero za piątym razem – oznajmił
szorstko.
– Masz coś
przeciwko?
– Jeszcze nie
ustaliliśmy, kiedy zaglądamy w swoją strukturę.
– A
ustalaliśmy cokolwiek?
– Wydaje mi
się, że skoro zechciałeś wtajemniczyć mnie w swój eksperyment, zanim się na coś
zdecydujemy, potrzebne są jeszcze konsultacje.
– Czyli mam się
ciebie pytać, czy mogę sprawdzić swoje połączenia? Były takie piękne,
stęskniłem się za nimi – rozmarzyłem się.
Jeonghan spojrzał
na mnie jak na wariata.
– Rozumiem, że
czujesz uwielbienie do swojego składu, ale... Jesteśmy tak jakby wspólnikami, prawda?
Uderzył mnie znowu,
kiedy długo nie odpowiadałem.
– Zapomniałeś już,
że po obudzeniu się troszkę wolniej się myśli? – udałem obrażonego. – Jeśli... Przysiądziemy
nad tym dłużej, pomyślimy nad twoimi wspólnikami.
– Jak myślisz,
dlaczego ci pierwsi mają takie zdolności?
– Na to pytanie
chcę właśnie odpowiedzieć – uśmiechnąłem się do niego. Długowłosy patrzył na mnie
przygryzając wargę.
Cholera znow mnie to tak wciagnelo ze nie wiem kiedy dotarlam do konca...pragne wiecej *.*
OdpowiedzUsuń