1.1.16

WIGH: Trzecia | W dniu programu

To był głos, którego nie znałem.
Stał w miejscu, bądź poruszał się tak wolno, że nie byłem w stanie tego zarejestrować, ponieważ był zbyt daleko.
Widziałem jedynie blade światło, które usiłowało przebić się przez jedną, niedomkniętą powiekę. Druga była całkowicie sklejona i czułem, jak domaga się uwagi. Głos, którego nie znałem przybrał na sile, a mój nastrój w mig się zmienił – chciałem wstać i kazać przymknąć się osobie, która najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy z mojego położenia.
W dzielnicy H nikt nie śpiewał. Przynajmniej tak, na otwartej przestrzeni. Jeśli do muzyki można było zaliczyć Mingyu i stukanie łyżeczkami o mój świętej pamięci kubek, to była jej jedyna forma. W tym momencie zrozumiałem, jak dzielnica H była smutna. W Lab-ie od czasu do czasu coś puszczali i od razu robiło się przyjemniej – tamte dni można było jednak zliczyć na palcach.
To nie mogła być nasza dzielnica. Nigdy nie widziałem, ani nie słyszałem, by ktoś otwarcie śpiewał u nas na ulicy. To wciąż jednak było Miasto – czułem charakterystyczny pył i kurz na dłoni, w której pojawiły się pierwsze, znajome impulsy. Buzowały one szaleńczo, tak jak wtedy, gdy struktura przywracała mi czucie w nogach. Nie było specyficznego zapach Lab-u, temu też nie było mowy o powrocie do naszego bezpiecznego, sterylnego zakątka.
Czucie w nogach. Brakowało go, a głos nadal śpiewał. Impulsy przeniosły się w inne miejsca, a w ogóle nie powinno być. Przecież przestałem istnieć – czy to było przed chwilą, wczoraj, miesiąc temu, nie powinno mnie tutaj być. Co to za błąd? Czy jest tutaj także Minki?
Nie słyszałem już śpiewu. Leżałem bezwładnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń i próbując wyłapać niewyraźny dźwięk z oddali. Struktura wracała na swoje miejsce, co pozwoliło mi zarejestrować, że coś ciężkiego zgniata mi jedną nogę, a coś kolejnego wrzyna się w plecy.
Oh my gosh! – usłyszałem nad sobą czyjś przerażony, zduszony okrzyk. Otworzyłem gwałtownie jedno oko, a drugie, wciąż mocno sklejone, nie zdołało się nawet poruszyć.
Osoba, której głosu nie znałem, podniosła się z ziemi, uprzednio rzucając mi krótkie:
– Nie ruszaj się stąd!
Kątem oka dojrzałem podejrzane, latające, czarne pudełko – to definitywnie była kamera. Z jednego programu przeniesiono mnie do drugiego i nakazano grać razem z kupą gruzu. Co jeśli sam się nią stałem?
Czyżbym trafił do dzielnicy P? Tylko taką jeszcze znałem, a w strefie H nigdzie nie mogłem doszukać się podobnej sterty gruzu. Dach budynku, pod którym o mało nie straciłem życia, już dawno został naprawiony i posprzątany.
Nieznajomy chłopak wrócił do mnie po chwili, kiedy ja siłowałem się ze sklejoną powieką. Musiałem wyglądać naprawdę żałośnie.
– Zabiorę cię stąd, kiedy tylko kamery odjadą – oznajmił spokojnie, co rusz oglądając się za ramię.
Poprawił któryś z fragmentów mojej garderoby, jak gdyby w geście chęci opieki nade mną, po czym znów pobiegł w swoja stronę. Usłyszałem, jak mówi coś do kamery, prezenter mu odpowiada i dziękuje za nakręcony materiał i pozwala mu odejść. Instynktownie poczułem, jak chłopak wzdycha z ulgą – na otwartych przestrzeniach pewna część twojej wolnej woli jest blokowana, być przypadkiem nie zechciał uciec z planu i zniszczyć odcinek. Kłódka w strukturze jest usuwana dopiero po ostatnim cięciu.
Gruchot kamieni przy mojej ręce zwiastował powrót chłopaka.
– Jak się nazywasz? – spytał mnie.
– Seung... Seungcheol?
– Dobra, Seungcheol – dasz radę wstać? Musimy cię stąd prędko ewakuować. Skąd jesteś?
– A gdzie w ogóle jestem? – spytałem rozeźlony, próbując rozetrzeć sklejone oko, ponieważ dawało mi się we znaki.
– To jest dzielnica V – odpowiedział.
Uniosłem brwi do góry – czyli istniało coś jeszcze poza strefą H i P. Chciałem pomyśleć nad tym, czy tam, daleko, jest coś jeszcze i czy Miasto jest tylko jedno?
– A ty jak się nazywasz?
– Seungkwan. Ale teraz to ja jestem od zadawania pytań! – oburzył się, pomagając mi się podnieść. Wszystko mnie bolało i o braku czucia mogłem tylko pomarzyć. – Nie masz oznakowanej koszulki, więc nie mogę się domyślić skąd jesteś.
Racja – nadal miałem na sobie to ubranie, które dostaliśmy w garderobie tuż przed kręceniem „Najsłabszego Ogniwa”.
– Jestem z dzielnicy H. Kręciliśmy program. Miało mnie tutaj nie być. Ile tutaj leżałem?
– Skąd mam wiedzieć? Teraz cię znalazłem i dobrze, że się nie ruszałeś, ponieważ nagrywaliśmy. Nie wiem, co by ci zrobili, kiedy znaleźliby obcego.
– To wszystko jest bez sensu – chwyciłem się za głowę, próbując wstać. Seungkwan chyba nie potrafił mnie chwycić, ponieważ o mało co się nie przewróciłem.
– Nasze mieszkanie jest dosyć daleko stąd – westchnął. – Jesteśmy prawie na granicy Miasta. Nie mogę cie zabrać do byle kogo, nie wiem, co ci mogą zrobić.
– Jeśli leżałem tutaj dość długo, to od dość długiego czasu nie brałem pożywki. Myślę, że powinny mi pomóc – wymyśliłem. Spojrzałem na swoje dłonie – nie potrafiłem policzyć swoich palców, a brak jedzenia powodował u mnie zanik umiejętności zapamiętywania cyfr. Doświadczyłem tego między innymi podczas testu bystrości w „Najsłabszym Ogniwie”.
– Postaram się coś szybko przynieść! – oznajmił żywiołowo. – Jakieś konkretne życzenia?
– Zdaję się na twoją łaskę.
Zanim Seungkwan pobiegł do sklepu, pomógł mi przetransportować moje wciąż nie w pełni sprawne ciało w bezpieczniejsze miejsce. Usiałem za ścianą zniszczonego budynku, obserwując piękne pobojowisko pełne gruzu i starych dachówek. Zastanawiałem się, co tutaj mogło się stać – może zamierzano wybudować nowe mieszkania?
Seungkwan wyglądał na młodszego, temu domyślałem się, że może pochodzić z tego pokolenia, co ja. On również nie miał na sobie oznakowanej koszulki, zapewne przebrał się na potrzeby programu, który aktualnie kręcił – czyżby to było show muzyczne? To on śpiewał i mówił to kamery, więc nie było mowy o pomyłce!
Udało mu się bardzo szybko wrócić, a ja zdążyłem oczyścić moje sklejone oko.
– Zaraz wracam – rzucił mi paczuszki i pieczołowicie otrzepał każdy skrawek ubrania. – Nie wiem, co mi zrobią, jeżeli wybrudzę te ubrania przed oddaniem.
Kiwnąłem głową na znak zgody. Wszystko, co miałem na sobie, wręcz krzyczało z żałości, uwalone w szarym pyle i pogniecione. Dopiero teraz zauważyłem, że coś leje się z mojej prawej łydki i ładniej skleja nogawkę i utwardza kurz.
Zignorowałem ranę – potrzeba mi było pożywki, by móc sprawniej funkcjonować. Wrzuciłem je w siebie niemalże wszystkie naraz; Seungkwan mi nie żałował. Dopiero wtedy zająłem się łydką, która w mig zaczęła mnie palić, gdy tylko o niej pomyślałem. Nigdy wcześniej nie musiałem zmagać się u siebie z taką raną – jedynie kilka razy się o coś uderzyłem, ale moja struktura prędko sobie radziła ze stłuczeniem. Materiał spodni również ucierpiał – w rozerwanym miejscu dojrzałem niewielką, ale poważnie wyglądającą ranę szarpaną, jak gdyby gruz zmienił się w dzikie zwierzę i zaczął mną targać.
Podwinąłem nogawkę, nie będąc pewnym, co mam z tym zrobić – przezroczysta substancja, wylewająca się z niej, zaczynała zastygać. W początkowej fazie naszego rozwoju podawano nam barwnik, by śmieszny glut, którym zostaliśmy wypełnieni, bardziej przypominał krew. Nie dostaliśmy go, odkąd zamieszkaliśmy w Mieście, temu też nasze ciało zdążyło się z niego oczyścić – przez pierwsze dni woda w toalecie była nieustannie ciemnoczerwona.
Martwiłem się, że Seungkwan już nie wróci – będzie wolał zająć się swoimi bezpiecznymi sprawami i nie przejmuje się obcym chłopakiem, który może narobić mu kłopotów. Moje obawy się jednak nie sprawdziły – wrócił w swojej oznakowanej koszulce z różowymi oznakowaniami. Przypomniałem sobie, że mój pasek popularności, na który patrzeliśmy z Vernonem, również był w tym samym kolorze – czy te dwa szczegóły były ze sobą powiązane?
– I jak? – zagaił. – Jest ci lepiej?
– Wydaje mi się, że tak.
I rzeczywiście było. Mogłem już iść o własnych siłach, Seungkwan jedynie służył jako mała asekuracja, w razie w. Zupełnie jak moi chłopcy w drodze na halę... Czy wszystko z nimi w porządku, czy ktoś jeszcze ucierpiał? Nie ma możliwości, aby myśleli sobie, że jeszcze wrócę. Co z Wonwoo i Mingyu? Kto będzie chował się z Hansolem w łazience, odkąd tamta dwójka przeszła do sedna?
– Co się mogło stać? – spytałem.
Seungkwan spojrzał na mnie ostrożnie, nie rozumiejąc pytania.
– Odpadłem z programu, a według zasad było to równoznaczne z unicestwieniem. Na zawsze. Trzeba zrobić miejsce na nowe pokolenie.
– Może źle zrozumieliście zasady?
– Jestem chory, ale jeszcze rozumiem, co sie do mnie mówi.
O, to było idealne określenie. Chory. Bezpieczne i nie brzmiące tak przerażająco jak uszkodzony, zepsuty.
– Może temu, że jesteś chory, ulitowano się nad tobą – wzruszył ramionami.
To ja spojrzałem na niego z politowaniem. Zachowywał się tak niewinnie.
– Myślisz, że kogoś w Lab-ie obchodzi humanoid niespełniający swojej roli? To jakiś ogromny błąd.
– Nie cieszysz się, że masz takie szczęście?
– Byłem przygotowany na coś zupełnie innego. Teraz niestety nie mam pojęcia, co mam robić.
– Wezmę cię do siebie. A potem wspólnie wymyślimy, jak odesłać cię z powrotem do dzielnicy H. My nigdy nie nagrywaliśmy z nikim stamtąd, ale musi być ktoś, kto wie, gdzie leży twoja strefa i jak się tam dostać.
– Mieszkasz z kimś jeszcze?
– Jest nas pięciu – odparł, jednak jego mina wyrażała zaskoczenie, jak gdybym spytał o coś zbyt oczywistego. Zanim jeszcze wprowadziliśmy się do Miasta, a Hansol i Mingyu dopiero zaczynali swoją reportersko-kolekcjonerską karierę, dowiedzieli się o jednym humanoidzie mieszkającym samotnie. Był on ze starszego pokolenia, które niestety straciło swój żywot, a on nie zamierzał bratać się z nikim innym. Więzi, łączące poszczególne pokolenia, były tak silne, że bardzo nie lubiliśmy większych interakcji z innymi.
Pokiwałem głową z uznaniem – w takim razie ich mieszkanie musiało być dość duże.
– Zaraz wyjdziemy na główną drogę – oznajmił Seungkwan. – Nie wiem, czy lepiej cię kryć, czy udawać, że jesteś normalnym mieszkańcem.
– Może po prostu spróbujmy jak najszybciej dostać się do twojego mieszkania?

– Jeśli tak u ciebie wygląda „jak najszybciej”, to ja już nie wiem, co by było, gdybyśmy udawali, że jesteś normalnym mieszkańcem dzielnicy V, który wyszedł na spacerek – jęczał Seungkwan, kiedy ja po prostu rozglądałem się po budynkach i innych humanoidach. Byłem zafascynowany tym, co jest dla niego oczywiste – wycieczki po Mieście nie były czymś danym nam naturalnie.
Strefa V zdawała mi się być miejscem o wiele ładniejszym niż nasza dzielnica. Może to tylko złudzenie? Tutaj też był kurz i pył, który w mig osiadł na butach Seungkwana – może było go jedynie trochę mniej. Budynki we właściwej części wyglądały na ładniejsze i nowsze, niż te u nas, ale w strefie H na próżno szukać takiego gruzowiska, na którym się obudziłem.
– Chodź, dziwnie na ciebie patrzą – chłopak pociągnął mnie za rękę i skręciliśmy w jedną z bocznych ulic, która najwyraźniej była częścią osiedla.
– Nie poznasz mnie z sąsiadami?
– Na żarty ci się zebrało. Pamiętaj, że to ty jesteś intruzem!
Mieszkali w jednopiętrowym domku, ściśniętym pomiędzy dwoma kolejnymi, wysokimi budynkami, które przypominały moje mieszkanie. Dojrzałem kogoś za ładną firanką i ten ktoś zatrzymał się na moment, by na nas zerknąć.
– Twoi współlokatorzy nie będą mieć nic przeciwko... – syknąłem, kiedy przepadłem przez próg i zabolała mnie rana na łydce. Seungkwan od razu skontrolował moją nogę, a ktoś otworzył drzwi i zalała mnie fala pytań:
– Czemu nic nie mówiłeś?
– Seungkwan, kto to jest?
– Ktoś ty?
– Kwannie, czyżby to ktoś z nowego pokolenia?
– Już skończyłeś nagrywać odcinek?
– Myślałem, że poszedł do sklepu.
– I widzisz, co kupił.
Zostałem wprowadzony do środka i brutalnie posadzony na kanapie. Wszyscy usadowoli się naokoło mnie.
– Jeonghan, zajmij się tym – nakazał Seungkwan, pokazując mu chorą łydkę.
– Czemu ja?
– Bo ty umiesz – dorzucił ktoś inny.
Czułem się przytłoczony nadmiarem obcych twarzy i koszulek z różowymi elementami. Moje oczy musiały być bardzo szeroko otwarte.
– Najpierw trzeba mu dać nowe ubranie i to wyprać. Co ty żeś robił? – spytał mnie najniższy z całej piątki.
– Skąd go wytrzasnąłeś, Seungkwan?
– Znalazłem.
– Co? Nie ma oznakowania.
– Bo to nie jest moje ubranie – odezwałem się w końcu. – Byłem na planie programu.
– Jeonghan, weź go do siebie – wydajecie się być tacy sami, coś na niego będzie na pewno pasować...
Pomimo krótkiego protestu, chłopak pozwolił mi podążyć za sobą i na moment opuścić rozochoconą gromadkę. Przypominali mi oni trochę Hansola i Mingyu, kiedy mieli nadzwyczaj dobry humor, czyli prawie ciągle.
Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo z dłuższymi włosami – pierwszą taką osobą był Jeonghan, który spiął je w małego kucyka. Podążałem za nim wzrokiem, wciąż kulejąc. Chłopak zaprowadził mnie do łazienki, która była większa niż nasza – powoli zaczynałem zazdrościć im tego domku.
– Jak masz na imię? – spytał, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Był naprawdę ładny i to musiałem przyznać.
– Seungcheol. Jestem z dzielnicy H – uprzedziłem go, ponieważ wiedziałem, że chce o to spytać.
Jeonghan pozwolił mi usiąść na taborecie, stojącym w rogu pomieszczenia. Rozglądałem się ukradkiem po łazience, ponieważ wyglądała ona o wiele przyjaźniej niż nasza.
– Zdejmij to brudne ubranie i rzuć na podłogę, wypierzemy ci je. Zaraz ci przyniosę coś nowego i spróbuję zrobić coś z tą nogą.
Zanim przymknął drzwi słyszałem, jak Seungkwan żywiołowo opowiada pozostałej trójce o mnie. Nie wiedziałem, czy mam już się rozbierać, czy poczekać, aż coś mi przyniesie, dlatego powoli zdjąłem koszulę i zacząłem udawane oględziny chorej łydki.
Jeonghan wrócił po chwili i wręczył mi nową koszulkę i spodnie, kładąc na umywalce małą torebeczkę, w której dojrzałem bandaże.
– Znalazłem jedną, nieoznakowaną koszulkę, którą Jisoo przypadkowo zwinął z garderoby – uśmiechnął się i wyszedł z łazienki.
Prędko się umyłem, nie do końca wiedząc, czego mogę dotknąć a czego nie i zająłem się dokładnym oczyszczeniem rany z pyłu. Starałem się jej nie naruszyć i chyba mi się udało. Czułem się, jak gdyby cała piątka stała pod drzwiami i podsłuchiwała czy podglądała, co robię. Najwyraźniej mój żywot oczekuje ode mnie nieustannego wywiadu i odpowiedzi na pytania, których nie chcę ujawniać, bądź nie chce mi się o nich mówić. Byłem pewien, że kiedy wyjdę z łazienki, zaleje mnie ich fala.
Powolutku na nowo podwijałem nogawkę, czekając na Jeonghana, który obwieścił swoje przybycie delikatnym pukaniem.
– Mogę wejść?
– Tak.
Równie dobrze mógłbym sam zająć się bandażowaniem, ale skoro już długowłosy się zaoferował, nie zamierzałem mu przeszkadzać. Ładnie obwinął mi nogę i od razu poczułem się pewniej.
– Jakim cudem sie tutaj znalazłeś? – spytał, podnosząc wzrok.
– Sam nie wiem. Kręciliśmy program i miałem zostać unicestwiony. Wystąpił jakiś błąd, albo... sam już nie wiem. Takiego czegoś nie było w żadnym scenariuszu. Mogę opowiedzieć przy wszystkich? Nie mam zamiaru każdemu indywidualnie opowiadać mojej historii...
Jeonghan od razu sie zgodził i, tak jak przypuszczałem, rozpoczął sie wywiad. Wpierw pozwoliłem sobie ich poznać – Seungkwana i Jeonghana miałem już za sobą; najniższy z nich nazywał się Jihoon, ten z charakterystycznym uśmiechem Seokmin, a ten, na którym wisiał Jeonghan i który pożyczył sobie koszulkę z garderoby to Jisoo. Dostałem nawet herbaty i zacząłem im opowiadać, skąd wziąłem się w trzeciej dzielnicy, o której wcześniej nawet nie miałem pojęcia. Historia wydawała się niemalże absurdalna i miałem niesamowite szczęście, że wciąż oddycham, widzę i myślę. Martwiłem się o moich chłopców – chciałbym, aby bezpiecznie wrócili z kręcenia programu. Nie byłem pewien, czy szykują więcej odcinków, ale wspierałem ich mentalnie i prosiłem, by bezpiecznie wrócili do domu.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – spytał w pewnym Seokmin, kiedy wszyscy zamilkli.

– Chciałbym po prostu... się przespać. To wciąż dla mnie szok i nie mam pojęcia, co robić temu... Chciałbym spać. Mogę, prawda?


2 komentarze:

  1. Oh my gosh! Diva Boo in da house! Haha az sie wyszczerzylam widzac ze zaczelo sie od Seungkwana :D uwielbiam tego czlowieka xD (mimo ze Jihoon jest moim mezem xD )

    OdpowiedzUsuń