27.11.15

WIGH: Rzeczywistość a przypuszczenia | Dzień przed programem

               – Nie mów, że się cykasz, Cheol – powiedział Vernon z lekką pogardą w głosie, stając zaraz obok mnie.
                Odwróciłem wzrok udając, że zainteresowałem się czymś za oknem. Najprawdopodobniej ptakami, których niestety nie doszukamy się w Mieście. Nigdy nie widziałem prawdziwych ptaków ani żadnych innych zwierząt.
                – Przestań Vernon – wtrącił się Mingyu. – Ty wcale się nie trzęsiesz.
                – Ani trochę. Jestem ciekawy, w co tym razem nas wpakowali.
                – Dlaczego chodzisz w kółko? – spytał Wonwoo.
                – Nie mogę się doczekać?
                – Usiądź, denerwujesz mnie – nakazałem mu.
                – Wolę postać.
                – Ty też się boisz, Vernon – oznajmił Mingyu.
                – Najpierw każecie mi przestać, a potem sami zaczynacie – burknął, gwałtownie odsuwając krzesło od stołu i siadając na nim obrażony.
                Moje obawy związane z dzisiejszym dniem nie wywodziły się jedynie z rozpoczęcia kręcenia nowego programu. Nie odważyłem się pokazać chłopakom koperty, jakoś nie było żadnej okazji byśmy rozpoczęli temat, w którym poruszylibyśmy kwestię pozwalającą na zahaczenie o tę sprawę. Prócz tego mieliśmy stawić się na hali o tej samej godzinie, którą podano mi na spotkanie przy głównej bramie Miasta, tej z ogromną literą „H”. Nie miałem możliwości rozdwojenia się, a też nie miałem w planach mówienia chłopakom, po co się tam wybieram. Pozostało mi jedynie zignorować nakaz Lab-u i iść na pierwsze spotkanie przed nagrywaniem.
                Za każdym razem w przeddzień nagrywania pierwszego odcinka, spotykaliśmy się na hali by omówić zasady programu. Każdy z nas musiał doskonale wiedzieć, co ma robić, kiedy nagrywane będą poszczególne epizody oraz z kim będziemy konkurować.
               
                Kiedy wyszliśmy z mieszkania, z kurtkami zapiętymi po samą szyję, biłem się z myślami, w którą stronę mam skręcić. Aby dojść do budynku hali, należało iść w dół ulicy. Brama znajdowała się w górze. Chłodny powiew wiatru rozwiał włosy Vernona i lekko uniósł do góry czuprynę Wonwoo. Nawet na ich głowach szukałem odpowiedzi na mój dylemat. Włosy obojga przechyliły się nieznacznie w lewą stronę – w górę ulicy.
                – Seungcheol? – Wonwoo zatrzymał się gwałtownie, kiedy zacząłem iść w przeciwnym kierunku niż oni. Odrzucił rękę Mingyu, który wciskał mu ją pod ramię i podszedł do mnie. Chciałem uciec, żeby nie zdążył spytać mnie, co robię.
                – Muszę iść pod bramę. Kazali mi się spotkać z opiekunami Lab-u – wyjaśniłem.
                Wszyscy trzej popatrzyli na mnie niepewnie, a nie kłamałem. Zamierzałem dopiero wtedy, kiedy zaczną pytać.
                – Po co?
                O, właśnie teraz.
                – Bo… Muszę. Idźcie już. Później mi opowiecie, co wam mówili. Powiedzcie, że jestem w Lab-ie.
                – W takim razie idziemy z tobą – postanowił Mingyu, ponawiając próby wciśnięcia ręki pod ramię Wonwoo.
                – Nie. Ktoś musi być na hali – zdawałem sobie sprawę, że oni nie odpuszczą skoro już zapewne wiedzą, że próbuję ich zbyć.
                – Czemu uciekasz? – zapytał Vernon. Był poważny, a jako że Mingyu i Wonwoo zajęli się sobą i małą wojną, musiałem pokonać tylko naszego najmłodszego współlokatora.
                – Nie mam zamiaru uciekać. Idę na spotkanie z opiekunami z Lab-u – powtórzyłem. – Nie mam czasu na wygadywanie się. Zaraz ja się spóźnię i wy również, a reżyserzy nienawidzą, kiedy przychodzimy po ustalonym czasie.
                – Spóźnimy się wszyscy i razem odpracujemy karę. Wymyślimy, że zaspaliśmy, czy coś. Kiedy nie będzie nas wszystkich, będzie to bardziej prawdopodobne.
                Nie odezwałem się już, tylko odwróciłem i poszedłem przed siebie, w stronę bramy. Cała trójka pognała za mną. Próbowałem opanować złość i strach, kiedy oskarżą mnie o sekrety. Obiecaliśmy mówić sobie wszystko. Jesteśmy razem od momentu powstania.
                Byłem wdzięczny chłopakom, że nie zadawali już więcej pytań, dzięki czemu miałem więcej czasu na przygotowanie odpowiedzi. Wydawało mi się, że nakaz stawienia się przed bramą był już nieaktualny, ponieważ spodziewałem się, że ktoś będzie na mnie czekał.
                I rzeczywiście czekał.
                Pracownicy Lab-u doskonale zdawali sobie sprawę z naszego posłuszeństwa. Nie ważne, ile czasu będziemy się zastanawiać, czy iść, czy lepiej nie, wiadomo, że posłusznie wypełnimy każdy rozkaz. Tak byliśmy zaprogramowani.
                Nie znałem pani, która zgarnęła mnie do środka, ignorując moich chłopców. Gardło mi się zacisnęło, kiedy po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłem znajome ściany. W sterylnych korytarzach, wypełnionych charakterystycznym ciepłem, powietrze stało w miejscu – tego mi najbardziej brakowało. Po cichu odpiąłem kurtkę, a nogi niosły mnie same, jak gdybym szedł wiedziony instynktem i wiedział, w której sali odbędzie się pogadanka. Zamroczony wspomnieniami skręciłbym w tę część budynku, w której się wychowaliśmy i mieszkaliśmy. Bardzo chciałem zobaczyć i poznać nowe, młode humanoidy. Opiekunka nie pozwoliła mi zboczyć z trasy. Widząc nieskazitelną biel i jej czyste, niemalże sztywne ubranie, czułem się brudny i całkowicie odstający od tego świata. Zapewne kiedy stąd wyjdę, zrobią gruntowne sprzątanie, tak jak wtedy, kiedy czyścili nas po powrocie z Miasta.
                Nie miałem nic do gadania. Wydawało mi się, że to właśnie tu zabrali Vernona, kiedy buntował się i nie chciał jeść. Opiekunka, która się mną zajmowała, miała bardzo surowy wyraz twarzy – tyle bym dał, aby spotkać się z panią, która najczęściej dyżurowała przy naszym pokoju. Bardzo ją lubiłem, nawet jeśli nie rozmawiałem z nią zbyt często. W ciągu całego naszego pobytu w Lab-ie zamieniłem z nią tylko kilka słów, ale tyle wystarczyło.
                Jako że byłem już uszkodzonym, brudnym tworem, musiałem zostać umyty zanim cokolwiek ze mną zrobią. Na sprzęcie nie może osiąść ani jedna drobinka przyniesiona z Miasta. Bez słów poddałem się znanym zabiegom, które dobrze znałem. Czułem się, jak gdyby zdarli ze mnie wierzchnią powłokę – nawet w pierwszych dniach pobytu w Mieście nie byłem tak czysty. Bardzo dbaliśmy o higienę, ale dotarcie do takiego stopnia było wręcz niemożliwe w naszej łazience.
                Dostałem tymczasowe części garderoby, by te moje własne znów mnie nie skaziły. Dostanę je z powrotem przy wyjściu. Usiałem na kozetce i czekałem na kolejne polecenia opiekunki.
                – Seungcheol, prawda? – upewniła się co do mojego imienia. Kiwnąłem głową. – Mam nadzieję, że doskonale zdajesz sobie sprawę, dlaczego istnieje takie coś jak pożywki.
                – Oczywiście – odparłem. Chciałem już wrócić do chłopaków. Skóra zaczęła mnie swędzieć i próbowałem delikatnie drapać się po przedramionach.
                – Jesteście żyjącymi organizmami. Nie zachodzą w was zmiany, ale mimo wszystko musicie uzupełniać ubytki, by zachować stałą strukturę. W waszej siatce intelektualnej również nie mogą pojawić się przerwy. Pożywki zostały stworzone jako wypełniacze – jeżeli nie będziesz ich stosować, prędzej czy później się rozsypiesz. Jeżeli do tej pory nie odczuwałeś żadnych dolegliwości ostrzegam cię, że dopadną cię one w przyszłości, i to ze zdwojoną siłą.
                Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co mówiła opiekunka. Dopadły mnie wyrzuty sumienia i po raz kolejny tego dnia biłem się z myślami, co mam dalej robić – niebranie pożywek zapewne potęgowało proces niszczenia się mojego ciała. Dałbym sobie rękę uciąć, że Lab już o tym wie, ale nie ingeruje, ponieważ wszystko im jedno, czy któreś z nas umiera, czy nie. Zaprzestanie brania pożywek przejawiało się jako jedna z pierwszych form nieposłuszeństwa, a na to pod żadnym pozorem nie mogliśmy sobie pozwolić. Nie tak nas skonstruowano.
                – Daję ci taką oto kartę – wręczyła mi cieniutki, kwadratowy kawałeczek plastiku. – Nie możesz jej zgubić, ponieważ będziesz ją okazywał za każdym razem, kiedy zejdziesz do sklepu po pożywki. Twoi współlokatorzy nie mogą cię wyręczać, ponieważ oni nie są nieposłuszni i zapewne nie pozwolą ci na nieprzyjmowanie pożywek. Będziesz brał je od razu w sklepie, ponieważ nie wyjdziesz stamtąd, póki nie zeskanujesz kodu pustego woreczka, a karta nie zarejestruje przyjętej pożywki. Kiedy opróżnisz woreczek, musisz przytknąć ją o tu – wykręciła mi rękę i przytknęła dłoń drugiej, w której trzymałem kartę.
                Mówiła do mnie takim tonem, jakbym jeszcze był niespełna rozumu, albo na samym początku procesu przyswajania wiedzy. Wcześniej w ogóle nie reagowałem na takie zachowanie. Kiedy odwykłem, miałem  zmarszczyć brwi i zapytać, czy wszystko z nią w porządku, bowiem jej wyraz twarzy niestety nie pasował do takiego tonu. Być może opiekunka już sobie zapomniała, że zdołaliśmy już w pełni przyswoić wygenerowane charaktery i nie jesteśmy obojętni na takie sztuczne zachowania. Ich sztuczność oraz nasza sztuczność powinna się wzajemnie przyciągać, a chwila izolacji wyrzuca na zewnątrz różnice.
                – Jest to pierwsze ostrzeżenie, Seungcheol. Kolejne będzie skutkować zmianami w strukturze i w siatce intelektualnej, a nie każdy mieszkaniec Miasta dobrze je znosi – dodała na koniec.
                Zwrócono mi moje rzeczy i pozwolono ubrać dopiero blisko wyjścia. W mig uderzyły mnie wspomnienia, kiedy przyprowadzono nas tutaj po raz pierwszy, a Vernon udawał, że jest najodważniejszy i wcale się nie boi – zupełnie tak, jak dzisiaj rano. Jest to jego bardzo charakterystyczna cecha.
                Zdenerwowany ściskałem plastikową kartę tak mocno, aby pozostawiła na mojej dłoni jakiekolwiek ślady, nawet takie, które za moment znikną. Nigdy nie wysiliłem się na tyle, aby specjalnie się uszkodzić. Idąc w stronę bramy zastanawiałem się, czy ten przedmiot naprawdę tak działa – poprzez zwykłe dotknięcie odczytuje informację z głębi ciała i wysyła ją do Lab-u. Nie mogłem w to uwierzyć i rozważałem wyrzucenie jej i dalsze łamanie rozkazów. Dopiero głębsze sygnały od strony mojego ciała będą mnie w stanie czegoś nauczyć.
               
                Vernon, Mingyu i Wonwoo nadal czekali na mnie przed bramą; oparci o mur nawet ze sobą nie rozmawiali. Wyglądali, jakby uszła z nich cała energia, której nakłady od dzisiejszego dnia będą potrzebne kilkukrotnie bardziej. Ożywili się odrobinkę, kiedy mnie zobaczyli.
                – Seungcheol – zaczął stanowczo Mingyu. – Wystaliśmy się tutaj troszkę, a teraz nadszedł czas na moment prawdy.
                – Mogliście iść na halę – zasugerowałem.
                – Nie zmieniaj tematu. Wyobraź sobie, że nagrywamy program, w którym musisz dokładnie zrelacjonować co robiłeś ostatnim czasem, bo inaczej zostaniesz eksterminowany. Oto maszyna eksterminująca – Mingyu chwycił za ramię zaskoczonego Vernona i postawił go bliżej mnie. – Vernon, przygotuj się do strzału.
                Najmłodszy humanoid spojrzał na niego jak na wariata i uderzył go w głowę.
                – Maszyna uległa uszkodzeniu… – oznajmił, próbując się bronić przed niższym chłopakiem. – Ale my nadal możemy kontynuować program.
                – Dajcie mi spokój – poprosiłem, szukając ratunku u Wonwoo, który nie był skory do robienia głupot jak ta dwójka. – Zabierz go chociaż – powiedziałem niemalże bezgłośnie, wskazując na Mingyu.
                Zdawało mi się, że Wonwoo od razu weźmie swojego wielkoluda. Zazwyczaj myślałem sobie, że wykona każde polecenie, które jest związane z naszym najwyższym współlokatorem. Zrozumiałem jednak, że to Mingyu jest tutaj największym prowodyrem i to on stara się wszystko inicjować. Nasze insynuacje z Vernonem okazały się być prawdziwe – to właśnie z nim było coś nie tak.
                Zaległa nieprzyjemna cisza. Czekali na mój ruch. Nigdy wcześniej nie czułem się tak, jak przez ostatnie dni. Całą tę nieprzyjemną atmosferę powodowałem ja sam. W końcu musi nadejść ten moment oczyszczenia.
                – Nie brałem pożywek – wydusiłem to z siebie. – Już wszystko jasne?
                – Jasne – odparli chórem, niezbyt entuzjastyczne.
                Ruszyliśmy przed siebie, by wpaść na halę spóźnieni.

                Całe spotkanie siedzieliśmy skruszeni, czekając na moment wybuchu reżysera. Wymyśliłem sobie, że u niego czas się zatrzymał bądź płynie zupełnie inaczej, albowiem nie zareagował na nasze dość widoczne spóźnienie na pogadankę.
                Byliśmy jak zawsze sami, tylko we czwórkę. Dopiero w dniu programu dowiadywaliśmy się, z kim konkurujemy, nawet jeżeli była to grupa z dzielnicy H, a Vernon i Mingyu wcześniej chodzili na zwiady. Inne humanoidy były wyuczone, aby trzymać język za zębami – nasze pokolenie, skonstruowane nieco inaczej – nie bardzo.
                Pierwszy raz w naszej króciutkiej historii nagrywania programów nie chodziło o to, aby się wygłupiać, a prawdziwie przetestować poziom naszej wiedzy. Telewizja przepełniona była zabawnymi epizodami i tym razem potrzeba było czegoś innego, gdzie mogliśmy zaimponować widzom. „Najsłabsze ogniwo” było w rzeczywistości zwyczajnym teleturniejem, gdzie mieliśmy za zadanie zaprezentować się od strony intelektualnej. Nie było żadnych udziwnień w stylu palenia na stosie, które sugerował Vernon. Kanoniczność objawiała się po raz kolejny  – tytułowe najsłabsze ogniwo, najsłabszy zawodnik zostaje eksterminowany – pod jakim względem – jeszcze nam nie wiadomo. Przekonamy się w trakcie.
                Spotkania odbywały się w niewielkim pomieszczeniu zaraz naprzeciwko garderoby, w której przebieraliśmy się tylko podczas kręcenia jednego programu. Zazwyczaj mogliśmy występować w swoich ubraniach, oznakowanych naszym żółtym kolorem. Rozmawialiśmy z samym reżyserem, który mimo tego, że przebywał z nami w małej salce, starał się trzymać na dystans. Mingyu chciał zostać i schować się w którymś pomieszczeniu lub czatować przed halą na grupkę, z którą będziemy jutro konkurować. Ja, Vernon i Wonwoo uznaliśmy ten plan za bzdurny, ponieważ wszystkiego dowiemy się już następnego dnia, a starsze humanoidy mogły mieć spotkanie we wcześniejszych dniach.
                Wróciliśmy do mieszkania, a ja starałem się nie patrzeć na żadnego z moich chłopaków. W głębi duszy czułem, że moje wyczerpujące wytłumaczenie spod bramy H im nie wystarczy i dzisiejszy wieczór spędzimy koncentrując się głównie na mojej osobie. Dzisiejszego dnia najbardziej obawiałem się rozmowy z nimi, dlatego kiedy tylko któreś z nich wspomniało o pożywkach, wyprułem do sklepu.
                Miętosząc wszystko, co trzymałem w kieszeniach, natknąłem się na plastikową kartę, którą dostałem od opiekunki. Znaczyła ona tyle samo co kres swawoli i nieposłuszeństwa.
                Przed wejściem do sklepu wiele razy się wahałem, na nic jednak zdałaby się ponowna ucieczka. Póki istnieliśmy, nasze istnienia zakodowane były w bazie danych, do których przepływały wszystkie informacje, między innymi ta, czy dzisiaj wezmę pożywkę, czy też konieczna będzie kolejna interwencja.
                Ostrożnie pchnąłem drzwi, wymyślając w międzyczasie tysiąc przeróżnych scenariuszy, w jakiej sytuacji będę musiał okazać kartę. Rozejrzałem się wokół siebie, nawet po suficie i podłodze, po czym ruszyłem naprzód. Trzęsącymi się rękoma pozbierałem to, po co tutaj przyszedłem, wciąż trzymając kartę w ręce. Opiekunka nie postarała się i nie wyjaśniła mi wszystkiego z najmniejszymi szczegółami. Potrzebowałem tego, ponieważ pierwszy raz miałem do czynienia z takim przedmiotem. Wtem karta zaczęła delikatnie migać, zupełnie jak kontrolka w okienku. Kiedy przychodziło oświadczenie wiedziałem, że mam nacisnąć przycisk drukuj i czekać,  aż wpadnie mi do rąk. Plastikowa karta nie miała żadnego przycisku pozwalającego na wyłączenie jej.
                Schowałem się we wnęce przy wyjściu i z braku innych pomysłów otworzyłem swoje paczuszki. Pożywki nie wydzielały żadnego zapachu, a mimo wszystko czułem, jak zaczęło mnie mdlić. Wcisnąłem je w siebie na siłę, uprzednio umykając w cień, kiedy zobaczyłem starsze humanoidy kierujące się ku wyjściu. Kartę schowałem do kieszeni, by jej miganie mnie nie zdradziło.
                Do oczu podeszły mi łzy, kiedy otwierałem kolejną. Według mojej prywatnej recepty miałem zażywać po trzy. Doskonale pamiętałem, że Vernon brał aż pięć, Mingyu cztery a Wonwoo również trzy.
                Zacząłem odliczać sekundy nim przytknę kartę do przedramienia i zasygnalizuję posłuszeństwo. Pożywka musiała zdążyć rozejść się po ciele. Nie wytrzymałem długo i zdawało mi się, że zrobiłem to zbyt szybko, ale karta od razu przestała migać. Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem wstrzymywać oddech.

                Przesłuchanie rozpoczęte.
                – Od pewnego czasu nie jesteś sobą, Seungcheol – zaczął Mingyu. Stał za mną, a ja siedziałem na krześle ze wzrokiem wbitym w stół.
                – Wiem – odparłem beznamiętnie.
                – Od ilu dni nie brałeś pożywek? – spytał Wonwoo.
                – Dzisiaj brałem – odparłem zgodnie z prawdą. Byłem niemalże stuprocentowo pewien, że skupię się tylko i wyłącznie na lakonicznych odpowiedziach, nie będąc zdolnym wydusić z siebie niczego więcej. Zawiodłem tych najbliższych mi.
                – Nie pytam się, czy brałeś dzisiaj, ale kiedy przestałeś – doprecyzował.
                – Ponad tydzień temu…? – zastanowiłem się. Nie było sensu kłamać.
                – Dlaczego to robisz? – do rozmowy włączył się Vernon.
                – Wydaje mi się, że z tego samego powodu, co ty kiedyś.
                Vernon zmarszczył brwi – nie pamiętał. Miał prawo ze względu na zmienioną siatkę.
                – Chciałem na własnym przykładzie przekonać się, dlaczego są nam potrzebne. W końcu nasze ciała nie są żywe.
                – Ale czymś musimy je podtrzymywać – zauważył nasz najmłodszy współlokator. Po raz kolejny najtrudniejsza wojna toczyła się właśnie z nim.
                – Co skłoniło cię do nawrócenia się? – tym razem pytanie zadał Mingyu. – Byłbyś zdolny do sprzeciwienia się Lab-owi.
                – To – wygrzebałem kartę z kieszeni i położyłem ją płasko na stole. Mingyu prędko chwycił ją do rąk, wyprzedzając Wonwoo i Vernona.
                – Co to?
                – Kontroluje, czy wziąłem dzienne porcje pożywek.
                – Seungcheol ptaszek na uwięzi – skomentował Vernon. – Jak by cię tu ładniej nazwać? SłowikCheol?
                – I naprawdę nic ci się nie działo przez ten tydzień? – zdziwił się Wonwoo.
                – Nic… – zdążyłem w ciągu tej chwili dojść do wniosku, że moje przypuszczenia związane z powolnym psuciem się nie były związane z zaprzestaniem brania pożywki. – …a nic.
                – A co z tym szaleńczym gonieniem do okienka?
                – To chyba oczywiste – martwiłem, się, że o nas zapomnieli, lub że mają w planach likwidację naszego pokolenia.
                – Teraz to naprawdę wymyślasz – Vernon wyrwał Mingyu kartę z rąk, by również ją sobie pooglądać.
                – Nie zamierzam już więcej was okłamywać ani trzymać czegoś w tajemnicy. Naprawdę było mi ciężko, kiedy byłem z tym sam na sam. Wydawało mi się, że tak było dobrze.
                – Popieram pomysł z tą kartą – najmłodszy humanoid podał ją Wonwoo.
                Mingyu i Wonwoo również się zgodzili, a ja próbowałem zahaczyć wzrok na czymkolwiek, byleby tylko nie patrzeć na nich.
                – Czy Lab się zmienił? – Wonwoo niespodziewanie przeniósł się na inny temat. – Nie byliśmy tam odkąd przeprowadziliśmy się do Miasta.
                – I najprawdopodobniej nie wrócimy – Mingyu dołożył swój bardzo optymistyczny akcent.
                – Wszystko działa i wygląda zupełnie jak w ostatni dzień – powiedziałem. – Kiedy wszedłem tam do środka… Uderzyła mnie tęsknota. Nie sądziłem, że będę chciał tam wrócić, odkąd po raz pierwszy obserwowaliśmy prawdziwe gwiazdy na niebie w naszą pierwszą noc w Mieście.
                – Chyba również przestanę brać pożywki, żeby powrócić do starych czasów – zażartował Mingyu.
                – Nie śmiej się ze mnie… – skarciłem go. – Nie robiłem tego wyłącznie dlatego.
                – Przecież nic takiego nie mówiłem.
                – Czyżbyś po cichutku chciał wrócić do Lab-u? – zainteresował się Vernon.
                – Nie! To znaczy… – sam się zaplątałem we własnych odczuciach. Nerwowo bawiłem się własnymi dłońmi. – To nie tak, że wcale bym nie chciał. Tam nam było dobrze, czysto, nic nie wiało i nie musieliśmy pamiętać o dokładnym zamykaniu drzwi na klatkę. Kiedy dziś wszedłem do Lab-u, umyli mnie tak, jak nas podczas pierwszych dni oswajania z Miastem. Poczułem się wtedy, jak gdyby odgrzebano tę dawną cząstkę mnie i chciano się ze mnie śmiać, dając mi złudne nadzieje. Nie wmówicie mi, że wy nie chcecie tam wrócić. Może i teraz umiemy rozpoznawać sztuczność, ale w te sztuczności jest nasze miejsce. To z niej jesteśmy stworzeni. Lab już nas nie chce, jesteśmy bezużyteczni; tutaj nieszczęśliwi.

                Rozmowa z chłopakami oczyściła mnie. Kiedy kładliśmy się spać, zdenerwowani przed kolejnym dniem – zapewne pełnym wrażeń, znalazłem kopertę z moim imieniem. Porozrywałem ją na tysiąc kawałeczków, jak tylko się dało i z furią rozsypałem je po łóżku, by potem musieć je zebrać. Pozbierałem je do bluzki i zakradłem się po cichu do kuchni, by wyrzucić je do kosza.
                Nie mogłem się powstrzymać i przyczaiłem się przy uchylonych drzwiach pokoju Mingyu. Zapewne on i Wonwoo myśleli, że ja i Vernon już śpimy. Łóżko najwyższego humanoida było ustawione pod takim kątem, że nie byłem w stanie zobaczyć wszystkiego. Słyszałem jedynie Mingyu, który mówił coś po chichu. Oboje siedzieli bardzo blisko siebie. Coś mnie ukłuło i powolutku wróciłem do siebie. Zamierzałem czuwać, póki Mingyu nie zgasi światła. Byłem bardzo ciekaw, czy będą spali razem i bardzo korciło mnie, żeby ich podglądnąć.
Czasami domagałem się uwagi, na przykład teraz. Mingyu powinien przyjść do swojej majtkowej wyroczni i spytać, które bokserki będą odpowiednie na jutro. Ale skąd mógł wiedzieć, że dzisiejszego wieczora mi się odmieniło i chcę, by się mną interesowano?
                Mój plan się nie powiódł, ponieważ prędko zmógł mnie sen, kiedy tylko przykryłem się ciepłą kołdrą. Założyłem jednak, że było osiemdziesiąt procent szans, że spali razem.

Kiedy się obudziłem, nie czułem swoich nóg.





1 komentarz: