14.11.15

WIGH: Czyszczenie | 10 dni przed programem

                – Seungcheol, co z tobą? – spytał mnie Mingyu, kiedy zarzucałem bluzę na ramiona z zamiarem zejścia do okienka. Tyle prosiłem, aby nikt z rana mnie nie zaczepiał. Nawet zerwałem się z łóżka od razu kiedy tylko otworzyłem oczy. Mingyu irytował mnie dwukrotnie mocniej, ponieważ ostatnio znów marudził mi w celu wyłudzenia jakichkolwiek informacji na temat postępowania z Wonwoo. Jak niby miałem mu pomóc, skoro sam nie wiedział, czego chce?
                Od nakręcenia ostatniego odcinka „Zdobądź X” minęło dziesięć dni, zaś od incydentu z dachówką sześć. Przez pięć dni ograniczałem porcje pożywki, od wczoraj nie jem nic. Czuję ekscytację i pojawiający się jej cichy konflikt z obawami.
                Uzależniłem się od gonienia na dół i sprawdzania, czy nie dotarło do nas oświadczenie. Odkąd zacząłem się niepokoić sytuacją interwencji Lab-u w moją strukturę, biegałem tam niemalże maniakalnie. Jedno ze starszych pokoleń zostało prędko zlikwidowane, kiedy w siatce jednego z nich dostrzeżono poważne błędy. Martwiłem się, że przeze mnie Wonwoo, Vernon i Mingyu są w niebezpieczeństwie. Brak jakichkolwiek informacji o nowym programie był pierwszym symptomem niemałych kłopotów.

                Kwestię problemów Mingyu pozostawiłem bez komentarza. Nie mówiłem mu wprost, że wiem tyle co on, a nawet mniej. Nie odzywaliśmy się do siebie niemalże od dwóch dni, pytanie zadane tuż przed wyjściem było pierwszymi słowami skierowanymi wprost do mnie od czasu kłótni. Wywołał ją Mingyu, ja wyskoczyłem na niego jedynie z czystej irytacji. Miny Vernona i Wonwoo były bezcennie, kiedy zobaczyli iż staramy się nawet na siebie nie patrzeć.
               
                Rzuciłem mu jedynie przelotne spojrzenie i zatrzasnąłem za sobą drzwi do mieszkania. Ta dwójka, która jeszcze spała, zapewne już pożegnała się z ponownym zaśnięciem.
Okienko było puste.

Poszedłem do sklepu po pożywki, mijając się po drodze z grupką, z którą rywalizowaliśmy w drugim programie. Starałem się nie wyglądać jak ostatni gbur i wymusiłem uśmiech, nawet kilka nic nieznaczących słówek, którymi posiłkują się wszyscy dalsi znajomi, kiedy na siebie wpadną.
Wziąłem saszetki dla wszystkich, oprócz Mingyu – nawet dla siebie, żeby ich zmylić. Odkąd pozmieniali Vernona, ten zaczynał miewać lekkie napady obsesji w związku ze stałym przyjmowaniem pożywek. Jako że sam swojej porcji nie zjem, prędzej czy później dorwie się do nich Mingyu i nikt nie będzie miał o nic pretensji.
Kiedy wpadłem na kamerę, która kręciła kolejny dzień z życia waszych ulubieńców, zwiałem prędzej niż ta zdążyła ładnie nakierować mi się na twarz i jakkolwiek ją wyostrzyć. Bardzo mi przykro, że nie ulepszę tego epizodu swoją obecnością.

Nigdy wcześniej nikt nie widział żadnego, gotowego odcinka. Wybierali nas, kręcili materiał i zaganiali do domów, by po chwili robić to samo. W kółko i w kółko. Ja i chłopcy zdążyliśmy się już przystosować do tej tragicznej rutyny. W Mieście ani razu nie odbył się ani jeden strajk – mimo to wiele razy słyszałem rozmowy dotyczące ciekawości co do gotowego programu. Jeszcze nie zdołaliśmy się przekonać, jakie bzdury wychodzą z równania stworzonego z nas, fałszywego studia i idiotycznych pomysłów reżyserów.
Nie byliśmy prawdziwi, żyliśmy w nieprawdziwym świecie, ale dano nam rozum. Sztuczny, budowany warstwami, ale jak najbardziej użyteczny i porządnie skonstruowany. Podarowali nam go bez żadnych obaw, nie widzieli w nas żadnej siły a jedynie bezgraniczne posłuszeństwo – istnieliśmy dokładnie w taki sposób, w jaki nas zbudowano. Jednak ci pierwsi z nowego pokolenia mieli pewną świadomość – to było naszym mankamentem, z którego Lab nie zdawał sobie sprawy, bądź też doskonale to wiedział i czekał na odpowiedni moment, by zareagować. Póki funkcjonowaliśmy jak reszta jednostek, nie widziano sensu, by sprawować nad nami większą kontrolę.
W tej właśnie chwili wpadłem na pomysł, by odnaleźć innych humanoidów, którzy są pierwszymi okazami w poszczególnym pokoleniu. Nie każde z nich będzie tego świadome, lecz wystarczy, że zapyta się ich o widoczność ich struktury. Misja pozornie nie miała sensu, ale ja potrzebowałem takiego zajęcia. Odnajdując jednostki, które wiedzą więcej, poczułbym naszą potęgę. Reszta nie wiedziała na czym polega nieposłuszeństwo – my, pierwsi, owszem.

Wróciłem do naszego mieszkania, wcześniej niesamowicie wlekąc się po schodach. Odliczałem kilka sekund pomiędzy wejściem na kolejny stopień. Z czasem zacząłem się mylić, liczyć to wolniej, to szybciej, lecz schody nie mogły ciągnąć się w nieskończoność i w końcu dotarłem do drzwi.
Nasze mieszkanie nie było wielkie, udawało się nam pomieścić w cztery osoby. Tuż przy drzwiach witała kuchnia, która była dla nas miejscem spotkań – tam natknąłem się na Vernona, bawiącego się resztkami kartek – wyglądał na bardzo skupionego  i chyba próbował wymyśleć własne zwierzątko z origami, choć słabo mu to szło.
– I jak? – podniósł na moment głowę, chociaż doskonale wiedział, kto wrócił, albowiem Wonwoo i Mingyu siedzieli w domu. Mogłem się z łatwością domyślić, dlaczego najmłodszy siedział odizolowany w kuchni.
Pokręciłem przecząco głową, odwieszając kurtkę na wieszak przymocowany obok drzwi i rzucając nabyte pożywki na blat. Vernon od razu zabrał się za przeglądanie reklamówki.
– To dla nas wszystkich? – spytał.
– Tak…
– Nie wziąłeś ich przypadkiem trochę za mało?
– Nie. Zdaje ci się – skierowałem się do swojego pokoju. Miałem nadzieję, że nie zacznie ich liczyć, bowiem od razu bym wpadł. Chyba, że udałoby mi się wykręcić chęcią robienia na złość Mingyu. Wyjaśniłbym, że dla niego specjalne nie wziąłem, aby pofatygował się sam do sklepu, a swoje paczuszki ukrył u siebie i ewentualnie dorzucił do jutrzejszych porcji Wonwoo i Vernona.
Test nieprzyjmowania pożywek robił się coraz bardziej skomplikowany.

Po raz kolejny wyszedłem z mieszkania dopiero późnym popołudniem. W międzyczasie Vernon wziął swoje pożywki, później zjawił się po nie Wonwoo, a kiedy spytał, czy reszta jest dla Mingyu, potwierdziłem i wyjaśniłem, że swoje paczuszki wziąłem już wcześniej.
Kiedy zarzucałem kurtkę na ramiona, po raz kolejny napatoczył się nasz najmłodszy współlokator. Każde z nas miało swój osobny pokój, własny kąt, ale on przebywał w odosobnieniu najmniej. Może też dlatego zaprzyjaźnił się z tyloma innymi, starszymi jednostkami, kiedy ganiał z Mingyu po Mieście by dowiedzieć się czegoś o programie, w którym będziemy brać udział.
Kiedy mieszkaliśmy w Lab-ie, wszyscy czterej zajmowaliśmy jedno pomieszczenie, dlatego po przeprowadzce do Miasta ciężko było się nam rozstać choć na chwilkę. Nie potrafiliśmy długo wysiedzieć w osobnych pokojach. Z czasem wszystko się zmieniło i ja i Wonwoo pokochaliśmy chwile samotności. Vernon najwyraźniej jeszcze się nie odzwyczaił.
– Seungcheol, martwię się o ciebie – oznajmił spokojnie, jak gdyby odpowiadał mi na mało istotne pytanie.
Dlaczego? – spytałem, prędko jednak orientując się, że odpowiedź była oczywista. Sam nie uważałem za normalność chorobliwego gonienia po klatce.
Vernon posłał mi spojrzenie, którego nie potrafiłem jednoznacznie odczytać. Nie byłem pewien, czy popatrzył na mnie z politowaniem, współczuciem czy też śmiał się ze mnie. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i westchnąłem głęboko, zatrzymując się na drugim schodku. Z dołu dochodziło światło, jak zwykle, kiedy ktoś nie domknął drzwi. Ostatni wchodziłem tutaj ja, dlatego też moją winą było, że te nieprzyjemnie obijały się o ścianę tuż obok okienka.
Zszedłem, a raczej spłynąłem na dół, zahaczając czubkami butów o krawędzie stopni. Przystanąłem na moment, pozwalając na to, aby wiatr poukładał sobie moją grzywkę jak tylko zechce.
W okienku mignęła kontrolka, a ja zareagowałem tak, jakby mnie porządnie ugryzł ten latający robal ze „Zdobądź X”, po czym okazałoby się, że jedynie mi się zdawało. Czekałem, aż mignie po raz kolejny, po czym rzuciłem się na nie jak oparzony. Od razu wcisnąłem polecenie drukuj – mina mi zrzedła, kiedy nagłówek strony nie wyglądał jak oświadczenie z informacją o kolejnym programie.
Chwyciłem powiadomienie o okresowym czyszczeniu miasta i ze złości oberwałem mu rogi. Próbowałem się uspokoić, biorące głębokie oddechy i zaciskając mocno szczękę i pięści. Zanim wróciłem do mieszkania, wykonałem malutkie kółko przed budynkiem, kopnąłem w ścianę i spróbowałem powstrzymać gardło przed uporczywym zaciskaniem się. Popadałem w paranoję. Bałem się wejść na górę, ponieważ w końcu nadejdzie czas i nie wytrzymam; będę musiał wyspowiadać się reszcie, co się ze mną dzieje. Nie chciałem, aby wiedzieli, iż są niewielkie szanse iż nasze pokolenie zostanie wyeliminowane. A wszystko to moja wina.
Ktoś chciał się ze mną przywitać, a ja nawet na niego nie spojrzałem, jedynie burknąłem coś pod nosem i wróciłem do środka. Porzuciłem wymięty papierek na stole w kuchni i udałem się do siebie, z zamiarem siedzenia w łóżku do późnego wieczora. Usłyszałem nagle urwany śmiech Wonwoo, kiedy zatrzasnąłem drzwi i wcisnąłem sobie palce do uszu, by nie słyszeć niczego, co mnie otacza.
Kiedyś sądziłem, iż skoro jestem zdolny do zobaczenia swojej struktury, jestem w stanie także ją usłyszeć. Każdy z nas jest w stanie ją wyczuć, pod wpływem pewnych impulsów, dlatego zgadzało się to z naszymi pięcioma zmysłami. Brakowało mi jeszcze węchu i smaku, lecz nie wiedziałem, jak można zadziałać pod wpływem tych aspektów. Rozcięcie sobie ręki i spróbowanie oraz wąchanie tego, co jest tam w środku, nie wchodziło w grę.
Zamknąłem oczy i kładąc się do łóżka próbowałem wczuć się w szum siatki intelektualnej. Wyobrazić sobie co się teraz dzieje wewnątrz niej i jednocześnie nie odlecieć – zmarnowałbym dwa dni a chłopcy by oszaleli. Kiedy zajrzałem do struktury i po raz pierwszy tak mocno się zmęczyłem myśleli, że się zepsułem, ale jako że oddychałem nie zamierzali nic ze mną robić. O to właśnie chodziło w regeneracji – by zostawić mnie samemu sobie.
Wcisnąłem się pod kołdrę i z zamkniętymi oczami próbowałem pozbyć się ostatnich impulsów furii, którą wywołała informacja o czyszczeniu. Skoro dzisiaj nie mogłem już zejść na dół miałem powód, by starać się uspokoić siatkę intelektualną i zmusić ją do niemyślenia o okienku.

– Seungcheol?
Przez moment leżałem nieruchomo, udając, że śpię. Mała lampka na biurku nadal się paliła, zapomniałem ją wyłączyć. Mimo wszystko nadawała pomieszczeniu niesamowity klimat i ogrzewała je swoim pomarańczowym blaskiem.
Intruz nie zamierzał się ewakuować, dlatego niechętnie przewróciłem się na drugi bok i wychyliłem głowę spod kołdry, by spojrzeć na bujną czuprynę Wonwoo. Moje łóżko było niewielką rozkładaną kanapą, dlatego też przez boczne oparcia nie byłem w stanie zobaczyć jego twarzy. Zapewne wysłali tutaj biedaka na zwiady.
– Co chcesz… – mruknąłem beznamiętnie, nie wysilając się, by złapać z nim kontakt wzrokowy.
– Mingyu pyta, czy chcesz coś do picia.
– Skoro pyta, to czemu sam tutaj nie przyszedł?
Chłopcy chyba zapomnieli o naszym konflikcie, a ja na taką sztuczkę nie zamierzam dać się nabrać. Chyba, że nasz najwyższy współlokator naopowiadał im, że między nami już wszystko w porządku i żeby przestali się czepiać. W końcu rano do mnie zagadał.
Wonwoo odpowiedział po króciutkiej chwili ciszy.
– Ale chcesz?
– Nie – nie chciałem, żeby ktokolwiek tutaj wchodził. Jeszcze mi złości nie przeszły.
– I tak ci zrobi – odparł i wrócił do kuchni.
Nie słyszałem, by zamknął drzwi, dlatego z trudem podniosłem się do półsiadu i na nowo powróciły mi nerwy, z powodu widoku korytarza i wejścia do pokoju Wonwoo. Słyszałem także głosy całej trójki dochodzące z kuchni. Przynajmniej się ulitowali i nie wrzeszczeli jak zwykle.
Nawet jeżeli byliśmy sztucznymi tworami, mogliśmy zachorować. Działo się to rzadko, ale nie było wykluczone. Pragnąłem, aby pomyśleli, że się przeziębiłem przez gonienie tam i z powrotem po klatce. Skuliłem się jeszcze mocniej abym zdołał się spocić – gorąc zaczynał mi doskwierać, ale musiałem wytrzymać. Jeśli znów wyślą po mnie Wonwoo może ten zobaczy, że nie jestem w najlepszym stanie i da mi spokój. Chyba, że zaczną mi znosić tysiąc kubków z piciem i lekami, wtedy z chęcią wyleję im wrzątki na twarz.
Wysoka temperatura panująca pod kołdrą była jednak ponad moje siły, dlatego też prędko odrzuciłem nakrycie i odetchnąłem chłodniejszym powietrzem. Wtem usłyszałem ryk Vernona:
– Cheol! Mingyu rozbił twój kubek!
Zmarszczyłem brwi. Nie usłyszałem charakterystycznego dźwięku tłuczonego szkła, a wydawało mi się, że zazwyczaj jest donośny.
Głosy Wonwoo i Mingyu zaraz zmieniły ton i wydawali się być spanikowani. Wywnioskowałem z tego, że upominali najmłodszego o bezsensowną próbę zwabienia mnie do kuchni.
Postanowiłem się nad nimi zlitować i dźwignąłem się z łóżka, wolnym tempem krocząc w stronę naszego miejsca spotkań.
– Cheol? – Vernon bardzo się zdziwił, kiedy podniósł wzrok i ujrzał mnie w drzwiach.
Mingyu obrócił się ku mnie, łokciem strącając jeden z kubków stojących na skraju stołu. A tyle razy mówiłem mu, żeby stawiał je nieco dalej. Akurat tak się trafiło, że to mój kubek zaliczył nieprzyjemne spotkanie z podłogą.
– Mingyu rozbił twój kubek – powtórzył z niepewnym uśmiechem.
– Właśnie widzę – mruknąłem, spoglądając na rozwalone pod stołem odłamki. – Nie ruszać się, póki tego nie zmiotę.
Zgarnąłem miotłę i szufelkę opartą o ścianę w przedpokoju. Najwyraźniej ktoś już wcześniej tutaj zamiatał i zapomniał je schować.
– Jesteś chory? – spytał mnie Mingyu. Czyżby chciał załagodzić konflikt troską? Nie musiał się już starać, ponieważ mnie już przeszło.
– Nie – odparłem lakonicznie i podnosząc się z ziemi z szufelką z odłamkami wymyśliłem sobie, że nieco nagnę zasady i pójdę na spacer.
– Okienko? – powiedział Wonwoo, jednak jego ton wyrażał bardziej stwierdzenie aniżeli pytanie.
– Idę się przejść – odparłem, biorąc z wieszaka kurtkę.
– Zapomniałeś, że jest dzisiaj czyszczenie? – spytał Vernon, wskazując głową za okno. Było bardzo ciemno.  – Sam przyniosłeś kartkę.
Czyszczenie zawsze odbywa się wieczorem a na zewnątrz prawie niczego wtedy nie widać. Zupełnie, jakby od razu wyłączono słońce, tak jak światła w Lab-ie w godzinie ciszy nocnej. Co jakiś czas, o określonej porze, za oknem migały światła maszyny zajmującej się zbieraniem śmieci – ogółem wszystkiego, co znajdą na ulicach. Kiedy wyjdzie się rankiem do sklepu, nie widać wielkiej różnicy, ale czuć lekką zmianę powietrza. Zawsze jednak myślę, że sam sobie wmawiam iż jest czystsze.
– Zdążę wrócić zanim tutaj dojadą.

Na klatce dopadł mnie Vernon.
– Poczekaj, idę z tobą – oznajmił, zapinając kurtkę po samą szyję. Dobrze zrobił, bowiem wieczory były już bardzo chłodne. Postąpiłem tak samo jak on, dając mu do przytrzymania szufelkę z moim biednym kubkiem.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, co się tam będzie działo, skoro zostawiłeś ich samych? – spojrzałem na niego, unosząc jedną brew. Zdołałem jedynie dostrzec kontury jego twarzy, on zapewne także nie widział mojej miny w tych ciemnościach.
Vernon wydał z siebie jedynie jakiś nieartykułowany dźwięk.
– Też uważasz, że to nienormalne? Nie tak nas programowali.
– To z Mingyu jest coś nie tak – wzdrygnąłem się, słysząc drugie dno swojego wyznania. Dreszcze zwaliłem na chłód, który w nas uderzył, kiedy opuściliśmy klatkę. Odruchowo spojrzałem na okienko – kontrolka się nie świeciła, a sam obiekt był jedynie czarnym kwadratem na tle ciemnoszarej ściany budynku.
Skoro oboje dostrzegliśmy, że z naszym najwyższym współlokatorem jest coś nie tak, wszystko wskazuje na to, że pewna jego część zaczyna się psuć. Tak jak i moja.
Spróbowałem powstrzymać targające mną dreszcze spowodowane nagłą zmianą temperatury otoczenia, jednak bez skutku. Moje oczy zdołały się przyzwyczaić do panujących wokół ciemności i byłem w stanie dopatrzeć się podstawowych konturów Miasta. Żadna noc tutaj nie była tak ciemna jak ta, kiedy odbywało się czyszczenie. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tę czerń, miesiąc po naszej wyprowadzce, pomyślałem sobie, że to nasz koniec i Miasto upadło. Całą noc czatowałem z chłopakami przy oknie w kuchni, a jako że byliśmy w trakcie nagrywania pierwszego programu, nie zaglądałem do okienka, które musiało głupio migać przez kilka dni, zanim zdecydowałem się wydrukować przeterminowaną wiadomość z pełnym wyjaśnieniem na czym polega czyszczenie.
– Co się z tobą dzieje, Cheol? – spytał Vernon, głosem pełnym troski. Tym razem słychać było, że się nie wygłupia. Jego głos całkowicie nie pasował do otaczającej nas ciszy. Nawet światła w mieszkaniach innych jednostek wydawały się świecić słabiej niż zazwyczaj, jak gdyby znacznie zmniejszono natężenie prądu.
– Wow – wyrwało mi się, kiedy dostrzegłem w oddali mrugnięcie ogromnych reflektorów maszyny czyszczącej.
– Odpowiesz mi?
Spojrzałem na młodszego humanoida i choć zdołałem dostrzec jedynie jego ciemną sylwetkę, doskonale zdawałem sobie sprawę, że jest teraz śmiertelnie poważny. I ja też powinienem był być. Nie potrafiłem jednak zmobilizować do tego swojej siatki intelektualnej.
– Nie wiem – wzruszyłem ramionami.
Powoli przesuwaliśmy się po wąskim chodniku przy głównej ulicy naszej dzielnicy. Było to zagranie bardzo nierozsądne, ale skoro już odważyliśmy się łamać zasady nie było czasu na szukanie innych, cienkich i rzadziej używanych dróżek. Czułem się… Bardziej radosny niż jeszcze kilka chwil temu. Bardziej wolny.
– Zachowujesz się dziwnie – skwitował Vernon. – Bardzo dziwnie. Wpadłeś w szał i na okrągło gonisz do okienka, jak gdyby zagrozili ci demontażem, jeśli nie przyniesiesz oświadczenia. Zluzuj troszkę. Sam mówiłeś, że prezenter zdradził ci, iż przygotowywane jest coś nowego. Może nie mogą się zdecydować, albo na rynku jest przesyt programów i potrzeba chwili przerwy. Obecnie wszyscy z dzielnicy H coś nagrywają – ja i Mingyu jesteśmy na bieżąco.
Jego uwaga nieznacznie mnie uspokoiła. Może rzeczywiście – ani ja ani Mingyu nie psujemy się. Po prostu publiczność nie aprobuje naszych występów na tyle mocno, aby wciskać nas w kolejny program i otrzymaliśmy niezasłużoną przerwę.
– Masz rację, chyba przesadnie się martwię.
– Czym?
No to ładnie się wkopałem. Nie byłem jeszcze gotowy na to, aby zwierzyć się mu ze swoich rozterek, dlatego musiałem skłamać. Przypuszczenia co do Lab-u ingerującego w moją oficjalnie wolną strukturę też nie były w pełni potwierdzone. Potrzebowałem trzech prób, aby uznać to za fakt.
– Że sobie o nas zapomnieli.
– Jasne, to byłby istny raj. Nie musielibyśmy nic robić. Mógłbym spać cały dzień – rozmarzył się.
– To dlaczego nie korzystasz teraz z wolnych dni, póki nic nie nagrywamy?
– Jakiś szaleniec trzaska rano drzwiami tam mocno, że jest to niemożliwe. Ściany mi się w pokoju trzęsą. Wracajmy już, te światła idą w naszą stronę.

Cieszyłem się, że udało nam się pominąć rozmowę na cięższe tematy. Nie zniósłbym tego, zwłaszcza po dzisiejszej huśtawce nastrojów. Zimne powietrze i wszechobecna ciemność sprawiły, że od razu się oczyściłem i poczułem znacznie lepiej. O późnej porze widać o wiele mniej, nie trzeba koncentrować się na szczegółach bombardujących za dnia – idealna pora, by odetchnąć.
Vernon pociągnął mnie za kurtkę w lewo, co było sygnałem abyśmy zmienili trasę powrotną. Nic nie mówiłem, nie miałem pojęcia, co mu da zmiana otoczenia, skoro i tak nic nie widać i o wiele łatwiej byłoby iść wzdłuż głównej drogi.
Usłyszałem niewyraźne głosy; młodszy zdawał się mieć uszkodzony słuch i nadal szedł naprzód.
– Seungcheol, nie wlecz się tak, bo maszyna cię zje.
– Słyszałeś? – zatrzymałem się i spróbowałem nie oddychać, by wyraźniej usłyszeć domniemane dźwięki.
– Co...? – szepnął dosyć głośno i również wsłuchiwał się w ciszę. – Nic…
Wtem uderzył w nas ogromny snop światła. Przestraszyłem się, gdyż przez sekundę myślałem, że maszyna czyszcząca rzeczywiście nas dopadła i zahaczyłem o coś nogą, mało co nie lądując twarzą przy ziemi. Przed chwilą niczego nie było pod moimi nogami!
Pojawiła się kolejna linia światła i dzięki niej byłem w stanie zobaczyć, jaki obiekt o mało co nie zgniotłem – kamerę, z której leciała teraz piękna wiązanka o psuciu nowego epizodu.
Kolejne fruwające urządzenie zahaczyło o głowę Vernona, a ten syknął i zaczął rozcierać sobie czoło.
– Co wy tu robicie? – spytał ten, który najprawdopodobniej jako pierwszy poświecił na nas latarką.
– Jest czyszczenie, dlaczego nagrywacie w plenerze…?  – mruknął Vernon. Jego głos był bardzo niewyraźny, miałem nadzieję, że kamera nie huknęła go za mocno.
– A wy? Spacerki o tej porze? Nagrywaliśmy końcówkę. Musimy zacząć od nowa.
Kiedy zauważyłem, że wytrącone z równowagi kamery zaczynają się na nowo ustawiać, pociągnąłem zamroczonego Vernona za rękę i pognałem z powrotem skąd przyszliśmy.
– Uciekamy, zanim nas spiszą! Powodzenia chłopaki! – rzuciłem tamtym biedakom, którzy musieli wszystko powtarzać. Zapewne kręcili odcinek w jakichś jaskiniach, a mroczne miasto idealnie nadawało się na podkład. Ewentualne widoczne ściany budynków zostaną przy obróbce zamienione na stalaktyty i stalagmity.
Inne jednostki nie miały natury konfidentów, dlatego żadne z nich prędko nie przyzna się, kto potrącił kamery i przypadkowo wdarł się w kadr. To wszystko było winą Vernona, który zamierzał urozmaicić nasz nielegalny spacer. Kiedy ten przyleci do nich z prośbą o wyjaśnienie, o co chodzi w kolejnym programie, dostanie solidną nauczkę za zepsucie im wieczoru.
– Vernon, żyjesz? – klepnąłem go lekko w policzek, kiedy zdołaliśmy się już bezpiecznie oddalić od ruchomego planu nagraniowego. Jak gdyby nie mogli bawić się na hali! Czekałem tylko na ten moment, aż maszyna czyszcząca wciągnie fruwające tu i tam kamery i pozwoli nam na odrobinę spokoju.
– Tak, na momencik mnie zamroczyło – mruknął. – Uderzyła mnie chyba w jakieś czułe miejsce… – zatoczył się, wpadając wprost na mnie.

– Na razie naszą jedyną misją jest dostanie się do mieszkania zanim maszyna tutaj dotrze – twarz omiótł mi blask tym razem naprawdę ogromnych reflektorów. Aż mnie oczy zakłuły, a Vernon od razu przestał się wygłupiać i stanął prosto. Niskie brzmienie maszyny posuwającej się po ulicy od razu postawiło go do pionu i oboje pomknęliśmy przed siebie, śmiejąc się jak urodzeni szaleńcy. Zdawało mi się, że powietrza zaczyna ubywać, frunęło w przeciwną stronę, jak gdyby wsysał je ogromny odkurzacz, ciągnąc ze sobą moje troski.




1 komentarz: