–
Seungcheol, co z tobą? – spytał mnie Mingyu, kiedy zarzucałem bluzę na ramiona
z zamiarem zejścia do okienka. Tyle prosiłem, aby nikt z rana mnie nie
zaczepiał. Nawet zerwałem się z łóżka od razu kiedy tylko otworzyłem oczy.
Mingyu irytował mnie dwukrotnie mocniej, ponieważ ostatnio znów marudził mi w
celu wyłudzenia jakichkolwiek informacji na temat postępowania z Wonwoo. Jak
niby miałem mu pomóc, skoro sam nie wiedział, czego chce?
Od
nakręcenia ostatniego odcinka „Zdobądź X”
minęło dziesięć dni, zaś od incydentu z dachówką sześć. Przez pięć dni
ograniczałem porcje pożywki, od wczoraj nie jem nic. Czuję ekscytację i
pojawiający się jej cichy konflikt z obawami.
Uzależniłem
się od gonienia na dół i sprawdzania, czy nie dotarło do nas oświadczenie.
Odkąd zacząłem się niepokoić sytuacją interwencji Lab-u w moją strukturę,
biegałem tam niemalże maniakalnie. Jedno ze starszych pokoleń zostało prędko
zlikwidowane, kiedy w siatce jednego z nich dostrzeżono poważne błędy.
Martwiłem się, że przeze mnie Wonwoo, Vernon i Mingyu są w niebezpieczeństwie.
Brak jakichkolwiek informacji o nowym programie był pierwszym symptomem
niemałych kłopotów.
Kwestię
problemów Mingyu pozostawiłem bez komentarza. Nie mówiłem mu wprost, że wiem
tyle co on, a nawet mniej. Nie odzywaliśmy się do siebie niemalże od dwóch dni,
pytanie zadane tuż przed wyjściem było pierwszymi słowami skierowanymi wprost
do mnie od czasu kłótni. Wywołał ją Mingyu, ja wyskoczyłem na niego jedynie z
czystej irytacji. Miny Vernona i Wonwoo były bezcennie, kiedy zobaczyli iż
staramy się nawet na siebie nie patrzeć.
Rzuciłem
mu jedynie przelotne spojrzenie i zatrzasnąłem za sobą drzwi do mieszkania. Ta
dwójka, która jeszcze spała, zapewne już pożegnała się z ponownym zaśnięciem.
Okienko było
puste.
Poszedłem do
sklepu po pożywki, mijając się po drodze z grupką, z którą rywalizowaliśmy w
drugim programie. Starałem się nie wyglądać jak ostatni gbur i wymusiłem
uśmiech, nawet kilka nic nieznaczących słówek, którymi posiłkują się wszyscy
dalsi znajomi, kiedy na siebie wpadną.
Wziąłem
saszetki dla wszystkich, oprócz Mingyu – nawet dla siebie, żeby ich zmylić.
Odkąd pozmieniali Vernona, ten zaczynał miewać lekkie napady obsesji w związku
ze stałym przyjmowaniem pożywek. Jako że sam swojej porcji nie zjem, prędzej
czy później dorwie się do nich Mingyu i nikt nie będzie miał o nic pretensji.
Kiedy wpadłem
na kamerę, która kręciła kolejny dzień z życia waszych ulubieńców, zwiałem
prędzej niż ta zdążyła ładnie nakierować mi się na twarz i jakkolwiek ją wyostrzyć.
Bardzo mi przykro, że nie ulepszę tego epizodu swoją obecnością.
Nigdy
wcześniej nikt nie widział żadnego, gotowego odcinka. Wybierali nas, kręcili
materiał i zaganiali do domów, by po chwili robić to samo. W kółko i w kółko.
Ja i chłopcy zdążyliśmy się już przystosować do tej tragicznej rutyny. W
Mieście ani razu nie odbył się ani jeden strajk – mimo to wiele razy słyszałem
rozmowy dotyczące ciekawości co do gotowego programu. Jeszcze nie zdołaliśmy
się przekonać, jakie bzdury wychodzą z równania stworzonego z nas, fałszywego
studia i idiotycznych pomysłów reżyserów.
Nie byliśmy
prawdziwi, żyliśmy w nieprawdziwym świecie, ale dano nam rozum. Sztuczny,
budowany warstwami, ale jak najbardziej użyteczny i porządnie skonstruowany. Podarowali
nam go bez żadnych obaw, nie widzieli w nas żadnej siły a jedynie bezgraniczne
posłuszeństwo – istnieliśmy dokładnie w taki sposób, w jaki nas zbudowano.
Jednak ci pierwsi z nowego pokolenia mieli pewną świadomość – to było naszym
mankamentem, z którego Lab nie zdawał sobie sprawy, bądź też doskonale to
wiedział i czekał na odpowiedni moment, by zareagować. Póki funkcjonowaliśmy
jak reszta jednostek, nie widziano sensu, by sprawować nad nami większą
kontrolę.
W tej właśnie
chwili wpadłem na pomysł, by odnaleźć innych humanoidów, którzy są pierwszymi
okazami w poszczególnym pokoleniu. Nie każde z nich będzie tego świadome, lecz
wystarczy, że zapyta się ich o widoczność ich struktury. Misja pozornie nie
miała sensu, ale ja potrzebowałem takiego zajęcia. Odnajdując jednostki, które
wiedzą więcej, poczułbym naszą potęgę. Reszta nie wiedziała na czym polega
nieposłuszeństwo – my, pierwsi,
owszem.
Wróciłem do
naszego mieszkania, wcześniej niesamowicie wlekąc się po schodach. Odliczałem kilka
sekund pomiędzy wejściem na kolejny stopień. Z czasem zacząłem się mylić,
liczyć to wolniej, to szybciej, lecz schody nie mogły ciągnąć się w
nieskończoność i w końcu dotarłem do drzwi.
Nasze
mieszkanie nie było wielkie, udawało się nam pomieścić w cztery osoby. Tuż przy
drzwiach witała kuchnia, która była dla nas miejscem spotkań – tam natknąłem
się na Vernona, bawiącego się resztkami kartek – wyglądał na bardzo
skupionego i chyba próbował wymyśleć
własne zwierzątko z origami, choć słabo mu to szło.
– I jak? –
podniósł na moment głowę, chociaż doskonale wiedział, kto wrócił, albowiem
Wonwoo i Mingyu siedzieli w domu. Mogłem się z łatwością domyślić, dlaczego
najmłodszy siedział odizolowany w kuchni.
Pokręciłem
przecząco głową, odwieszając kurtkę na wieszak przymocowany obok drzwi i
rzucając nabyte pożywki na blat. Vernon od razu zabrał się za przeglądanie
reklamówki.
– To dla nas
wszystkich? – spytał.
– Tak…
– Nie wziąłeś
ich przypadkiem trochę za mało?
– Nie. Zdaje
ci się – skierowałem się do swojego pokoju. Miałem nadzieję, że nie zacznie ich
liczyć, bowiem od razu bym wpadł. Chyba, że udałoby mi się wykręcić chęcią
robienia na złość Mingyu. Wyjaśniłbym, że dla niego specjalne nie wziąłem, aby
pofatygował się sam do sklepu, a swoje
paczuszki ukrył u siebie i ewentualnie dorzucił do jutrzejszych porcji Wonwoo i
Vernona.
Test
nieprzyjmowania pożywek robił się coraz bardziej skomplikowany.
Po raz kolejny
wyszedłem z mieszkania dopiero późnym popołudniem. W międzyczasie Vernon wziął
swoje pożywki, później zjawił się po nie Wonwoo, a kiedy spytał, czy reszta
jest dla Mingyu, potwierdziłem i wyjaśniłem, że swoje paczuszki wziąłem już
wcześniej.
Kiedy
zarzucałem kurtkę na ramiona, po raz kolejny napatoczył się nasz najmłodszy
współlokator. Każde z nas miało swój osobny pokój, własny kąt, ale on przebywał
w odosobnieniu najmniej. Może też dlatego zaprzyjaźnił się z tyloma innymi,
starszymi jednostkami, kiedy ganiał z Mingyu po Mieście by dowiedzieć się
czegoś o programie, w którym będziemy brać udział.
Kiedy
mieszkaliśmy w Lab-ie, wszyscy czterej zajmowaliśmy jedno pomieszczenie,
dlatego po przeprowadzce do Miasta ciężko było się nam rozstać choć na chwilkę.
Nie potrafiliśmy długo wysiedzieć w osobnych pokojach. Z czasem wszystko się
zmieniło i ja i Wonwoo pokochaliśmy chwile samotności. Vernon najwyraźniej
jeszcze się nie odzwyczaił.
– Seungcheol,
martwię się o ciebie – oznajmił spokojnie, jak gdyby odpowiadał mi na mało
istotne pytanie.
– Dlaczego? – spytałem, prędko jednak orientując się, że
odpowiedź była oczywista. Sam nie uważałem za normalność chorobliwego gonienia
po klatce.
Vernon posłał
mi spojrzenie, którego nie potrafiłem jednoznacznie odczytać. Nie byłem pewien,
czy popatrzył na mnie z politowaniem, współczuciem czy też śmiał się ze mnie. Zatrzasnąłem
za sobą drzwi i westchnąłem głęboko, zatrzymując się na drugim schodku. Z dołu
dochodziło światło, jak zwykle, kiedy ktoś nie domknął drzwi. Ostatni
wchodziłem tutaj ja, dlatego też moją winą było, że te nieprzyjemnie obijały
się o ścianę tuż obok okienka.
Zszedłem, a
raczej spłynąłem na dół, zahaczając czubkami butów o krawędzie stopni.
Przystanąłem na moment, pozwalając na to, aby wiatr poukładał sobie moją
grzywkę jak tylko zechce.
W okienku
mignęła kontrolka, a ja zareagowałem tak, jakby mnie porządnie ugryzł ten
latający robal ze „Zdobądź X”, po
czym okazałoby się, że jedynie mi się zdawało. Czekałem, aż mignie po raz
kolejny, po czym rzuciłem się na nie jak oparzony. Od razu wcisnąłem polecenie
drukuj – mina mi zrzedła, kiedy nagłówek strony nie wyglądał jak oświadczenie z
informacją o kolejnym programie.
Chwyciłem
powiadomienie o okresowym czyszczeniu miasta i ze złości oberwałem mu rogi.
Próbowałem się uspokoić, biorące głębokie oddechy i zaciskając mocno szczękę i
pięści. Zanim wróciłem do mieszkania, wykonałem malutkie kółko przed budynkiem,
kopnąłem w ścianę i spróbowałem powstrzymać gardło przed uporczywym zaciskaniem
się. Popadałem w paranoję. Bałem się wejść na górę, ponieważ w końcu nadejdzie
czas i nie wytrzymam; będę musiał wyspowiadać się reszcie, co się ze mną
dzieje. Nie chciałem, aby wiedzieli, iż są niewielkie szanse iż nasze pokolenie
zostanie wyeliminowane. A wszystko to moja
wina.
Ktoś chciał
się ze mną przywitać, a ja nawet na niego nie spojrzałem, jedynie burknąłem coś
pod nosem i wróciłem do środka. Porzuciłem wymięty papierek na stole w kuchni i
udałem się do siebie, z zamiarem siedzenia w łóżku do późnego wieczora.
Usłyszałem nagle urwany śmiech Wonwoo, kiedy zatrzasnąłem drzwi i wcisnąłem
sobie palce do uszu, by nie słyszeć niczego, co mnie otacza.
Kiedyś
sądziłem, iż skoro jestem zdolny do zobaczenia swojej struktury, jestem w
stanie także ją usłyszeć. Każdy z nas jest w stanie ją wyczuć, pod wpływem
pewnych impulsów, dlatego zgadzało się to z naszymi pięcioma zmysłami.
Brakowało mi jeszcze węchu i smaku, lecz nie wiedziałem, jak można zadziałać
pod wpływem tych aspektów. Rozcięcie sobie ręki i spróbowanie oraz wąchanie tego,
co jest tam w środku, nie wchodziło w grę.
Zamknąłem oczy
i kładąc się do łóżka próbowałem wczuć się w szum siatki intelektualnej.
Wyobrazić sobie co się teraz dzieje wewnątrz niej i jednocześnie nie odlecieć –
zmarnowałbym dwa dni a chłopcy by oszaleli. Kiedy zajrzałem do struktury i po
raz pierwszy tak mocno się zmęczyłem myśleli, że się zepsułem, ale jako że
oddychałem nie zamierzali nic ze mną robić. O to właśnie chodziło w regeneracji
– by zostawić mnie samemu sobie.
Wcisnąłem się
pod kołdrę i z zamkniętymi oczami próbowałem pozbyć się ostatnich impulsów
furii, którą wywołała informacja o czyszczeniu. Skoro dzisiaj nie mogłem już
zejść na dół miałem powód, by starać się uspokoić siatkę intelektualną i zmusić
ją do niemyślenia o okienku.
– Seungcheol?
Przez moment
leżałem nieruchomo, udając, że śpię. Mała lampka na biurku nadal się paliła,
zapomniałem ją wyłączyć. Mimo wszystko nadawała pomieszczeniu niesamowity
klimat i ogrzewała je swoim pomarańczowym blaskiem.
Intruz nie
zamierzał się ewakuować, dlatego niechętnie przewróciłem się na drugi bok i
wychyliłem głowę spod kołdry, by spojrzeć na bujną czuprynę Wonwoo. Moje łóżko
było niewielką rozkładaną kanapą, dlatego też przez boczne oparcia nie byłem w
stanie zobaczyć jego twarzy. Zapewne wysłali tutaj biedaka na zwiady.
– Co chcesz… –
mruknąłem beznamiętnie, nie wysilając się, by złapać z nim kontakt wzrokowy.
– Mingyu pyta,
czy chcesz coś do picia.
– Skoro pyta,
to czemu sam tutaj nie przyszedł?
Chłopcy chyba
zapomnieli o naszym konflikcie, a ja na taką sztuczkę nie zamierzam dać się
nabrać. Chyba, że nasz najwyższy współlokator naopowiadał im, że między nami
już wszystko w porządku i żeby przestali się czepiać. W końcu rano do mnie
zagadał.
Wonwoo
odpowiedział po króciutkiej chwili ciszy.
– Ale chcesz?
– Nie – nie
chciałem, żeby ktokolwiek tutaj wchodził. Jeszcze mi złości nie przeszły.
– I tak ci
zrobi – odparł i wrócił do kuchni.
Nie słyszałem,
by zamknął drzwi, dlatego z trudem podniosłem się do półsiadu i na nowo
powróciły mi nerwy, z powodu widoku korytarza i wejścia do pokoju Wonwoo.
Słyszałem także głosy całej trójki dochodzące z kuchni. Przynajmniej się
ulitowali i nie wrzeszczeli jak zwykle.
Nawet jeżeli
byliśmy sztucznymi tworami, mogliśmy zachorować. Działo się to rzadko, ale nie
było wykluczone. Pragnąłem, aby pomyśleli, że się przeziębiłem przez gonienie
tam i z powrotem po klatce. Skuliłem się jeszcze mocniej abym zdołał się spocić
– gorąc zaczynał mi doskwierać, ale musiałem wytrzymać. Jeśli znów wyślą po
mnie Wonwoo może ten zobaczy, że nie jestem w najlepszym stanie i da mi spokój.
Chyba, że zaczną mi znosić tysiąc kubków z piciem i lekami, wtedy z chęcią
wyleję im wrzątki na twarz.
Wysoka
temperatura panująca pod kołdrą była jednak ponad moje siły, dlatego też prędko
odrzuciłem nakrycie i odetchnąłem chłodniejszym powietrzem. Wtem usłyszałem ryk
Vernona:
– Cheol!
Mingyu rozbił twój kubek!
Zmarszczyłem brwi.
Nie usłyszałem charakterystycznego dźwięku tłuczonego szkła, a wydawało mi się,
że zazwyczaj jest donośny.
Głosy Wonwoo i
Mingyu zaraz zmieniły ton i wydawali się być spanikowani. Wywnioskowałem z
tego, że upominali najmłodszego o bezsensowną próbę zwabienia mnie do kuchni.
Postanowiłem
się nad nimi zlitować i dźwignąłem się z łóżka, wolnym tempem krocząc w stronę
naszego miejsca spotkań.
– Cheol? –
Vernon bardzo się zdziwił, kiedy podniósł wzrok i ujrzał mnie w drzwiach.
Mingyu obrócił
się ku mnie, łokciem strącając jeden z kubków stojących na skraju stołu. A tyle
razy mówiłem mu, żeby stawiał je nieco dalej. Akurat tak się trafiło, że to mój
kubek zaliczył nieprzyjemne spotkanie z podłogą.
– Mingyu
rozbił twój kubek – powtórzył z niepewnym uśmiechem.
– Właśnie
widzę – mruknąłem, spoglądając na rozwalone pod stołem odłamki. – Nie ruszać
się, póki tego nie zmiotę.
Zgarnąłem
miotłę i szufelkę opartą o ścianę w przedpokoju. Najwyraźniej ktoś już
wcześniej tutaj zamiatał i zapomniał je schować.
– Jesteś chory?
– spytał mnie Mingyu. Czyżby chciał załagodzić konflikt troską? Nie musiał się
już starać, ponieważ mnie już przeszło.
– Nie –
odparłem lakonicznie i podnosząc się z ziemi z szufelką z odłamkami wymyśliłem
sobie, że nieco nagnę zasady i pójdę na spacer.
– Okienko? –
powiedział Wonwoo, jednak jego ton wyrażał bardziej stwierdzenie aniżeli
pytanie.
– Idę się
przejść – odparłem, biorąc z wieszaka kurtkę.
– Zapomniałeś,
że jest dzisiaj czyszczenie? – spytał Vernon, wskazując głową za okno. Było
bardzo ciemno. – Sam przyniosłeś kartkę.
Czyszczenie
zawsze odbywa się wieczorem a na zewnątrz prawie niczego wtedy nie widać.
Zupełnie, jakby od razu wyłączono słońce, tak jak światła w Lab-ie w godzinie
ciszy nocnej. Co jakiś czas, o określonej porze, za oknem migały światła
maszyny zajmującej się zbieraniem śmieci – ogółem wszystkiego, co znajdą na
ulicach. Kiedy wyjdzie się rankiem do sklepu, nie widać wielkiej różnicy, ale
czuć lekką zmianę powietrza. Zawsze jednak myślę, że sam sobie wmawiam iż jest
czystsze.
– Zdążę wrócić
zanim tutaj dojadą.
Na klatce
dopadł mnie Vernon.
– Poczekaj,
idę z tobą – oznajmił, zapinając kurtkę po samą szyję. Dobrze zrobił, bowiem
wieczory były już bardzo chłodne. Postąpiłem tak samo jak on, dając mu do
przytrzymania szufelkę z moim biednym kubkiem.
– Zdajesz
sobie sprawę z tego, co się tam będzie działo, skoro zostawiłeś ich samych? –
spojrzałem na niego, unosząc jedną brew. Zdołałem jedynie dostrzec kontury jego
twarzy, on zapewne także nie widział mojej miny w tych ciemnościach.
Vernon wydał z
siebie jedynie jakiś nieartykułowany dźwięk.
– Też uważasz,
że to nienormalne? Nie tak nas programowali.
– To z Mingyu
jest coś nie tak – wzdrygnąłem się, słysząc drugie dno swojego wyznania.
Dreszcze zwaliłem na chłód, który w nas uderzył, kiedy opuściliśmy klatkę.
Odruchowo spojrzałem na okienko – kontrolka się nie świeciła, a sam obiekt był
jedynie czarnym kwadratem na tle ciemnoszarej ściany budynku.
Skoro oboje
dostrzegliśmy, że z naszym najwyższym współlokatorem jest coś nie tak, wszystko
wskazuje na to, że pewna jego część zaczyna się psuć. Tak jak i moja.
Spróbowałem
powstrzymać targające mną dreszcze spowodowane nagłą zmianą temperatury
otoczenia, jednak bez skutku. Moje oczy zdołały się przyzwyczaić do panujących
wokół ciemności i byłem w stanie dopatrzeć się podstawowych konturów Miasta.
Żadna noc tutaj nie była tak ciemna jak ta, kiedy odbywało się czyszczenie.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem tę czerń, miesiąc po naszej wyprowadzce,
pomyślałem sobie, że to nasz koniec i Miasto upadło. Całą noc czatowałem z
chłopakami przy oknie w kuchni, a jako że byliśmy w trakcie nagrywania
pierwszego programu, nie zaglądałem do okienka, które musiało głupio migać
przez kilka dni, zanim zdecydowałem się wydrukować przeterminowaną wiadomość z pełnym
wyjaśnieniem na czym polega czyszczenie.
– Co się z
tobą dzieje, Cheol? – spytał Vernon, głosem pełnym troski. Tym razem słychać
było, że się nie wygłupia. Jego głos całkowicie nie pasował do otaczającej nas
ciszy. Nawet światła w mieszkaniach innych jednostek wydawały się świecić
słabiej niż zazwyczaj, jak gdyby znacznie zmniejszono natężenie prądu.
– Wow –
wyrwało mi się, kiedy dostrzegłem w oddali mrugnięcie ogromnych reflektorów
maszyny czyszczącej.
– Odpowiesz
mi?
Spojrzałem na
młodszego humanoida i choć zdołałem dostrzec jedynie jego ciemną sylwetkę,
doskonale zdawałem sobie sprawę, że jest teraz śmiertelnie poważny. I ja też
powinienem był być. Nie potrafiłem jednak zmobilizować do tego swojej siatki
intelektualnej.
– Nie wiem –
wzruszyłem ramionami.
Powoli
przesuwaliśmy się po wąskim chodniku przy głównej ulicy naszej dzielnicy. Było
to zagranie bardzo nierozsądne, ale skoro już odważyliśmy się łamać zasady nie
było czasu na szukanie innych, cienkich i rzadziej używanych dróżek. Czułem
się… Bardziej radosny niż jeszcze kilka chwil temu. Bardziej wolny.
– Zachowujesz
się dziwnie – skwitował Vernon. – Bardzo
dziwnie. Wpadłeś w szał i na okrągło gonisz do okienka, jak gdyby zagrozili ci
demontażem, jeśli nie przyniesiesz oświadczenia. Zluzuj troszkę. Sam mówiłeś,
że prezenter zdradził ci, iż przygotowywane jest coś nowego. Może nie mogą się
zdecydować, albo na rynku jest przesyt programów i potrzeba chwili przerwy.
Obecnie wszyscy z dzielnicy H coś nagrywają – ja i Mingyu jesteśmy na bieżąco.
Jego uwaga
nieznacznie mnie uspokoiła. Może rzeczywiście – ani ja ani Mingyu nie psujemy
się. Po prostu publiczność nie aprobuje naszych występów na tyle mocno, aby
wciskać nas w kolejny program i otrzymaliśmy niezasłużoną przerwę.
– Masz rację,
chyba przesadnie się martwię.
– Czym?
No to ładnie się wkopałem. Nie byłem
jeszcze gotowy na to, aby zwierzyć się mu ze swoich rozterek, dlatego musiałem
skłamać. Przypuszczenia co do Lab-u ingerującego w moją oficjalnie wolną strukturę też nie były w pełni
potwierdzone. Potrzebowałem trzech prób, aby uznać to za fakt.
– Że sobie o
nas zapomnieli.
– Jasne, to
byłby istny raj. Nie musielibyśmy nic robić. Mógłbym spać cały dzień –
rozmarzył się.
– To dlaczego
nie korzystasz teraz z wolnych dni, póki nic nie nagrywamy?
– Jakiś
szaleniec trzaska rano drzwiami tam mocno, że jest to niemożliwe. Ściany mi się
w pokoju trzęsą. Wracajmy już, te światła idą w naszą stronę.
Cieszyłem się,
że udało nam się pominąć rozmowę na cięższe tematy. Nie zniósłbym tego,
zwłaszcza po dzisiejszej huśtawce nastrojów. Zimne powietrze i wszechobecna
ciemność sprawiły, że od razu się oczyściłem i poczułem znacznie lepiej. O
późnej porze widać o wiele mniej, nie trzeba koncentrować się na szczegółach
bombardujących za dnia – idealna pora, by odetchnąć.
Vernon
pociągnął mnie za kurtkę w lewo, co było sygnałem abyśmy zmienili trasę
powrotną. Nic nie mówiłem, nie miałem pojęcia, co mu da zmiana otoczenia, skoro
i tak nic nie widać i o wiele łatwiej byłoby iść wzdłuż głównej drogi.
Usłyszałem
niewyraźne głosy; młodszy zdawał się mieć uszkodzony słuch i nadal szedł
naprzód.
– Seungcheol,
nie wlecz się tak, bo maszyna cię zje.
– Słyszałeś? –
zatrzymałem się i spróbowałem nie oddychać, by wyraźniej usłyszeć domniemane
dźwięki.
–
Co...? – szepnął dosyć głośno i również wsłuchiwał się w ciszę. – Nic…
Wtem
uderzył w nas ogromny snop światła. Przestraszyłem się, gdyż przez sekundę
myślałem, że maszyna czyszcząca rzeczywiście nas dopadła i zahaczyłem o coś
nogą, mało co nie lądując twarzą przy ziemi. Przed chwilą niczego nie było pod
moimi nogami!
Pojawiła
się kolejna linia światła i dzięki niej byłem w stanie zobaczyć, jaki obiekt o
mało co nie zgniotłem – kamerę, z której leciała teraz piękna wiązanka o psuciu
nowego epizodu.
Kolejne
fruwające urządzenie zahaczyło o głowę Vernona, a ten syknął i zaczął rozcierać
sobie czoło.
–
Co wy tu robicie? – spytał ten, który najprawdopodobniej jako pierwszy
poświecił na nas latarką.
–
Jest czyszczenie, dlaczego nagrywacie w plenerze…? – mruknął Vernon. Jego głos był bardzo
niewyraźny, miałem nadzieję, że kamera nie huknęła go za mocno.
–
A wy? Spacerki o tej porze? Nagrywaliśmy końcówkę. Musimy zacząć od nowa.
Kiedy
zauważyłem, że wytrącone z równowagi kamery zaczynają się na nowo ustawiać,
pociągnąłem zamroczonego Vernona za rękę i pognałem z powrotem skąd przyszliśmy.
–
Uciekamy, zanim nas spiszą! Powodzenia chłopaki! – rzuciłem tamtym biedakom,
którzy musieli wszystko powtarzać. Zapewne kręcili odcinek w jakichś
jaskiniach, a mroczne miasto idealnie nadawało się na podkład. Ewentualne
widoczne ściany budynków zostaną przy obróbce zamienione na stalaktyty i
stalagmity.
Inne
jednostki nie miały natury konfidentów, dlatego żadne z nich prędko nie przyzna
się, kto potrącił kamery i przypadkowo wdarł się w kadr. To wszystko było winą
Vernona, który zamierzał urozmaicić nasz nielegalny spacer. Kiedy ten przyleci
do nich z prośbą o wyjaśnienie, o co chodzi w kolejnym programie, dostanie
solidną nauczkę za zepsucie im wieczoru.
–
Vernon, żyjesz? – klepnąłem go lekko w policzek, kiedy zdołaliśmy się już
bezpiecznie oddalić od ruchomego planu nagraniowego. Jak gdyby nie mogli bawić
się na hali! Czekałem tylko na ten moment, aż maszyna czyszcząca wciągnie
fruwające tu i tam kamery i pozwoli nam na odrobinę spokoju.
–
Tak, na momencik mnie zamroczyło – mruknął. – Uderzyła mnie chyba w jakieś
czułe miejsce… – zatoczył się, wpadając wprost na mnie.
–
Na razie naszą jedyną misją jest dostanie się do mieszkania zanim maszyna tutaj
dotrze – twarz omiótł mi blask tym razem naprawdę ogromnych reflektorów. Aż
mnie oczy zakłuły, a Vernon od razu przestał się wygłupiać i stanął prosto.
Niskie brzmienie maszyny posuwającej się po ulicy od razu postawiło go do pionu
i oboje pomknęliśmy przed siebie, śmiejąc się jak urodzeni szaleńcy. Zdawało mi
się, że powietrza zaczyna ubywać, frunęło w przeciwną stronę, jak gdyby wsysał
je ogromny odkurzacz, ciągnąc ze sobą moje troski.
Jak zawsze genialne...coz wiecej moge powiedziec 💖
OdpowiedzUsuń