Ja
i chłopcy z mojego przedziału byliśmy świeżakami. Nasz pierwszy program z
obecnej perspektywy wydawał się bardzo prosty. My jednak biorąc w nim udział
trzęśliśmy się bardziej niż kiedykolwiek. Polegał na zwyczajnych wygłupach, aby
widzowie zdążyli poznać nowe jednostki i ewentualnie polubić któregoś z nas.
Program
był zabawą, gdzie w sztucznie wytworzonym studio poszukiwaliśmy kolejnych
karteczek z zadaniami. Musieliśmy posłużyć się niebywałą grą aktorską, ponieważ
wiele emocjonalnych momentów było konieczne. Rywalizowaliśmy ze starszymi
kolegami z grupy H, którzy mieli w grach o wiele większe doświadczenie i
wywoływanie różnych sytuacji przychodziło im bardzo łatwo. Wplątali w to
nieświadomego Vernona i powiedzieli mu o tym dopiero po zakończeniu kręcenia
odcinków. Bardzo dobrze, że zrobili to dopiero wtedy, ponieważ najmłodszy mógł
od razu zepsuć nam dobre wejście. Teraz przynajmniej został zapamiętany ze
względu na dużą ilość scen z nim w roli głównej.
Kiedy
do naszego mieszkania dotarło obwieszczenie, w którym informowano nas o
kolejnym programie, byliśmy podekscytowani. Oto miał nadejść czas, kiedy
spotkamy kogoś spoza grupy H – nie będziemy rywalizować ze swoimi, a z
chłopakami z grupy P, którzy zostali stworzeni w tym samym czasie co my, jednak
w innej części Lab-u. Nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać, dlatego
też z niecierpliwością wyczekiwaliśmy dnia kręcenia pierwszego odcinka.
Kiedy
otrzymywaliśmy obwieszczenie, żadne z nas nie wiedziało, na czym dany program
polega. Zazwyczaj Vernon albo Mingyu pytali starszych kolegów, którzy mieli o
wiele większe doświadczenie, gdyż istniało ogromne prawdopodobieństwo, że brali
udział w poprzednich edycjach. Zaraz po przeczytaniu informacji pognali na
miasto, by dowiedzieć się o co chodzi w programie o mało tajemniczej nazwie „Zdobądź X”. Zgodziłem się z Wonwoo, że będzie to coś w stylu poszukiwania
skarbu. Prędko dowiedzieliśmy się, że czeka na nas tor przeszkód i aby wygrać,
cała drużyna musi jak najszybciej go pokonać i dotrzeć do miejsca oznaczonego
krzyżykiem. Co dwa odcinki kolejna osoba z przegranej drużyny jest eliminowana
i spada jej poziom, który jest niezbędny do dalszego funkcjonowania w tym
świecie.
Do
finałowego odcinka doszedłem dzięki niesamowitemu fartowi. Cudem było, że nie
odpadłem już w drugim, kiedy ślimaczyłem się po linie zawieszonej pomiędzy
dwoma ogromnymi klifami. Woda pode mną oczywiście nie była prawdziwa – widzowie
jednak o tym nie wiedzieli, dlatego też musiałem udawać i mówić do kamery, że
widok tego głębokiego oceanu przyprawiał mnie o dreszcze.
Wszystkie
studia potrzebne do nakręcenia poszczególnych programów tworzone były w
Mieście. Nie musieliśmy ruszać się zbyt daleko, aby na przykład nakręcić taki
cudowny odcinek nad morzem. Przez otaczające cię ekrany miało się wrażenie, że
naprawdę pojechało się kilkadziesiąt kilometrów dalej.
Żadna
jednostka nie miała prawa opuszczać Miasta. Nie było nawet takiej możliwości –
mur otoczony był budynkiem sterylnego Lab-u, w którym się wychowaliśmy. Jako że
nie byliśmy zdatni do wykonania naszego przeznaczenia, ktoś wymyślił, że od
dzisiaj w telewizji będą pokazywane teleturnieje i programy rozrywkowe z naszym udziałem. W
końcu bezużyteczne humanoidy, na które zmarnowano mnóstwo czasu, muszą się do
czegoś przydać. Jak się później okazało, do takiej funkcji nadawaliśmy się
znakomicie – zdobywaliśmy serca widzów, a dzięki ich głosów wzrastały nasze
szanse na dłuższą egzystencję. Śmierć jednostek nie jest bolesna – wystarczy
pokręcić tu i ówdzie. Urazy także łatwo wyleczyć – można pozmieniać to i owo.
Zbudowano nas w dużej ilości z krzemu, dlatego bardzo łatwo stworzyć części wymienne.
Do
finałowego odcinka dotarłem razem z Mingyu. Kibicowali nam Wonwoo i Vernon,
który odpadł jako pierwszy, a chwalił się, że uda mu się dotrzeć najdalej. Dzisiejszy
tor przeszkód zaprojektowano na wzór mokrej, amazońskiej dżungli. Wszystko było
śliskie od niedawna padającego deszczu
– ja i Mingyu także. W końcu wszystko musiało być jak najbardziej realistyczne.
Tor
dla chłopaków z drużyny P przygotowano równolegle do naszego, aby móc śledzić
nasze poczynania jednocześnie. Wydawał się o wiele dłuższy niż te w poprzednich
epizodach. Ściskało mnie lekko w żołądku, bowiem byłem w stu procentach pewien,
że polegnę przy pierwszym utrudnieniu. Jako że liny i platformy porozwieszano
między drzewami, cała akcja odbywała
się w powietrzu.
Soonyounga,
Juna, Chana i Minghao poznaliśmy na korytarzu, tuż przed wejściem na ogromną
halę, gdzie się wszystko rozgrywało. Żadne z nich nie było stworzone tak
wcześnie jak ja, dlatego również nie pamiętało wielu szczegółów. Bolało mnie
to, że nigdy nie znajdę nikogo z mojego pokolenia, z którym będę mógł się tym
podzielić. Wonwoo nie do końca się do tego nadawał, ponieważ pamiętał mniej –
dużo, ale wciąż nie tyle, co ja.
W
finałowym epizodzie ja i Mingyu konkurowaliśmy z Minghao i Chanem. Wszyscy tam
byli naprawdę świetni i niesamowicie ciężko było zdecydować, który z nich ma
zostać wyeliminowany. Pokonywali tor
przeszkód bez większych trudności, podczas gdy ja męczyłem się z jedną, głupią
liną. Vernon śmiał się, że to my dostarczamy widzom większej rozrywki i zapewne
puchną ze śmiechu, widząc mnie rozkroczonego pomiędzy dwoma ruchomymi
platformami. Oczywistym jednak było, że X zdobędzie grupa P, znacznie
podwyższając swój poziom.
–
Powodzenia – pożyczył mi Minghao, kiedy wchodziliśmy na halę. Wraz z Mingyu
posłaliśmy całej grupie P uśmieszki pełne żałości.
–
Dacie radę – Soonyoung klepnął mnie w plecy i podążył za swoją trójką.
Mnie
się ani trochę nie wydawało, że mówią to ze szczerością, a jedynie po to, by
jeszcze mocniej podkreślić naszą ułomność. Może nie byliśmy świetni w wygibasy
kilkanaście metrów nad ziemią, ale potrafiliśmy inne rzeczy, czego dowodziliśmy
wygrywając inne programy.
Obciągnąłem
koszulkę z żółtymi paskami na ramionach i ruszyłem w kierunku wejścia do windy,
która zabierała nas na start. Tam ponownie zostaliśmy zroszeni wodą i
wywiezieni na pierwszą platformę. Spojrzałem na równoległy tor – zielone paski
na koszulkach grupy P pasowały idealnie do otaczającego nas wystroju.
Odetchnąłem
głęboko, kiedy winda się zatrzymała i drzwi zaczęły się rozsuwać. Mingyu zrobił
to, czego nienawidzę – z całej siły klepnął mnie w plecy. Wygiąłem się do tyłu,
próbując uśmierzyć charakterystyczny ból.
–
Idziesz pierwszy – syknąłem. – Nie mam zamiaru bawić się w Tarzana.
–
Myślałem, że lubisz tę książkę – młodszy spojrzał na mnie z wyrzutem. – Kiedyś
chciałeś być jak Tarzan.
–
To było dawno temu i chciałem być Tarzanem jedynie w mojej głowie. Niech tak
pozostanie.
–
W ostatnim odcinku zdobyłeś więcej punktów.
–
Dlatego też w nagrodę za moje starania mogę zaczynać po tobie – wiedziałem, że
Mingyu potrafiłby znaleźć jeszcze tysiąc bezsensownych argumentów odpowiadających
za tym, abym to ja wystartował jako pierwszy, lecz nagle rozbrzmiał dzwonek
obwieszczający rozpoczęcie kręcenia odcinka. Kamery zaatakowały nas już
wcześniej, na dole, gdzie udawaliśmy, że jesteśmy w samolocie i lecimy do
Amazonii. Egzotyczne klimaty bardzo dobrze wpływały na widownię.
Wonwoo
i Vernon przyszli na plan razem z nami, lecz musieli umykać przed kamerami,
ponieważ oficjalnie odpadli w poprzednich odcinkach i zostali w Mieście.
Widziałem ich siedzących za siatką, gdzie kończyły się ogromne grafenowe
ekrany. Pierwsza kamera znikąd pojawiła się tuż przy nas, kiedy zamierzaliśmy
pomachać chłopakom. Mingyu bardzo na tym zależało, lecz kiedy podniósł dłoń,
prędko zaczął udawać, że zaswędział go nos.
–
Podoba się wam dżungla? – usłyszeliśmy infantylne pytanie dobiegające z głośniczka
tuż obok kamery.
Rozejrzałem
się wokół siebie i kiwnąłem raz głową.
–
Czuję się jak Tarzan – oznajmiłem, przywołując postać, której wcześniej się
wystrzegałem. Czekałem tylko na moment, w którym kamera odjedzie w stronę grupy
P a Mingyu zacznie się ze mnie nabijać.
–
W takim razie myślę, że pozytywnie oceniasz swoje szanse na wygraną.
–
Oczywiście! Hwaiting! – w obecnym położeniu należało zgrywać wiecznie
zadowolonego z życia oraz pewnego siebie. Byłem pewien, że Mingyu robi za moimi
plecami dziwne miny, ponieważ kamera nieznacznie skierowała się w jego stronę,
po czym pofrunęła dalej. – Nie waż się wracać do tematu Tarzana – odwróciłem
się w jego stronę, po czym zajrzałem na platformę grupy P. Chan starał się
zabajerować publiczność, widziałem to doskonale, nawet jeżeli znajdował dosyć daleko.
Minghao stał na krawędzi platformy i próbował ocenić, jakie niespodzianki
czekają nas na torze. Postąpiłem podobnie, a jako że do akcji wkroczyła kolejna
kamera, Mingyu udawał, że chce mnie zrzucić.
–
Kto w drużynie H zechce popisać się odwagą i wyruszy jako pierwszy? –
usłyszeliśmy.
Nim
zdołałem otworzyć usta, młodszy chwycił mnie za ramiona i postawił tuż przed
kamerą. O mało co nie zaryłem nosem w szklaną szybkę.
–
Seungcheol!
–
Nasz najstarszy uczestnik obudził w sobie duszę dziecka dżungli!
Uśmiechnąłem
się kwaśno. Komentator był naprawdę żałosny, szkoda że nie byłem w stanie go
teraz zobaczyć.
Usłyszeliśmy
kolejny alarm obwieszczający nakaz przygotowania się do pokonania toru
przeszkód. Mingyu musiał mnie bardzo lubić, skoro zafundował mi taki los.
–
TarzanCheol wkracza do akcji – usiłowałem być śmieszny, a w głębi duszy już
wiedziałem, że poległem. Jako dziecię dżungli z krwi i kości wpierw musiałem
zawisnąć na gigantycznej lianie, by dotrzeć na kolejną platformę. Posłałem
Mingyu znaczące spojrzenie, aby pomodlił się za mnie, kiedy będę już spadał.
Kolejny
alarm sprawił, że serce podeszło mi do gardła i zacząłem się mentalnie dusić.
Ręce mi się trzęsły a ciało zapulsowało chłodnym dreszczem. Nawet jeśli dżungla
wokół mnie w rzeczywistości nie istniała, byłem pewien, że grozi mi piękny
upadek z dość dużej wysokości.
–
Mingyu, chroń tyły, w razie gdyby napatoczyła się tutaj moja małpia rodzinka –
rzuciłem do kamery i chwyciłem się ogromnej, szorstkiej liany.
Tak wyglądał
mój koniec.
Frunąłem z
zaciśniętymi oczami, nawet jeśli bardzo chciałem zobaczyć, co dzieje się po
drugiej stronie, na bliźniaczym torze. Mingyu miał wystartować zaraz kiedy dotrę
do środka finałowej misji – uproszczenie dla niego wynikało z tego, że mógł
obserwować, na co wpadam w poszczególnych elementach i starać się nie popełniać
tych samych błędów.
Wartość
energii potencjalnej mojej liany wzrosła do maksymalnego poziomu. Na moment
zawisłem w bezruchu – miałem go wykorzystać, aby wskoczyć na platformę, a nie
potrafiłem się puścić. Mięśnie się zacisnęły i przestały mnie słuchać, tak jak
całe ciało.
Zdecydowałem
się otworzyć oczy. Ruch trudny i ryzykowny. Liana zaczęła się cofać i ponownie
lecieć w stronę platformy, tak jak i kamera wisząca przede mną.
– TarzanCheol
stracił umiejętności – udało mi się powiedzieć przez zaciśnięte gardło i
wymusić uśmiech, świadczący o żartowaniu z własnych słabości.
Liana
odchyliła się po raz kolejny i tym razem musiałem skoczyć, ponieważ kolejny
taki odchył skutkował brakiem możliwości na jakiekolwiek bliskie spotkanie z
platformą. Którykolwiek osobnik ze grupy P podjął się wyzwania jako pierwszy,
był już pewnie setkę kroków dalej.
Skoczyłem, zachwiałem
się na krawędzi i przemieniłem chwilę zawahania w ładny obrót i ukłon w stronę
kamery. Pobiegłem dalej, po drewnianej ścieżce zawieszonej wśród pni drzew,
wyświetlanych na ekranach.
Nikt oprócz
nas nie ma pojęcia, że ta dżungla jest tylko wytworem grafików.
Nikt nie zdaje
sobie sprawy z tego, że żadne z nas ani trochę nie cieszy się z tych misji.
Nikt nie zdaje
sobie sprawy z tego, że wszyscy w Mieście wiedzą, że są sztucznie stworzonymi
humanoidami.
Nikt nie wie,
że to wszystko jest fikcją.
Zatrzymałem
się na zakręcie. Widok na równoległy tor przysłaniały mi drzewa.
– Seungcheol! Czemu się tak rozglądasz? –
usłyszałem głos z kamery.
– Jakoś mi tak
samotnie – wzruszyłem ramionami. Podczas kręcenia programu trzeba było mówić
cokolwiek. Resztę sobie dopowie prowadzący podczas obrabiania odcinka.
– Mingyu
jeszcze nie wystartował, ale z pewnością ci kibicuje i wierzy w twoje
umiejętności TarzanCheola.
– One gdzieś
tu są – pomacałem się po całym ciele, ruszając dalej. – Chciałbym jedynie
zobaczyć, jak radzą sobie…
Poczułem
gwałtowne ukłucie w okolicach twarzy, przez co jęknąłem z zaskoczenia. Kamera z
pewnością uchwyciła moją krzywą minę.
Pojawiły się
kolejne ukłucia, tym razem na innych częściach ciała, a wokół siebie zobaczyłem
rój podejrzanych, tłustych robali, które mnie skubały. One również były
sztuczne i posyłały w głąb mojego ciała impulsy elektryczne. Zapewne w oczach
kamery wyglądało to tak, jakby mnie gryzły i wpuszczały jad w moją skórę. Od
razu się wycofałem, a te z powrotem skleiły się w kupkę, oczekując na kolejną
ofiarę.
Dałbym sobie
rękę uciąć, że komentator mówi teraz o szukaniu sposobu na ominięcie pułapki.
Spróbowałem ponownie, lecz te zaatakowały mnie po raz kolejny, tym razem
gwałtowniej. Vernon zapewne się ze mnie śmiał, kiedy ja walczyłem o
podwyższenie swojego poziomu i zdobycie wielkiej ilości głosów.
Oglądanie, jak
ktoś bez problemu pokonuje tor przeszkód, musi być bardzo nudne. Chłopcy z
grupy P z pewnością są już przy końcu i nie przykuli uwagi widzów, w
przeciwieństwie do mnie. Wszyscy uwielbiają oglądać i śmiać się z łamagi
wypominając mu, co robi źle. Szkoda, że nie byłem w stanie tego usłyszeć.
Spróbowałem
się przeczołgać po drewnianej platformie. Nic to nie dało, a jedynie pogorszyło
sprawę – robale naparły na mnie z góry i ledwo udało mi się wstać, będąc
sparaliżowanym bólem ich ugryzień.
Szalone wymachiwanie rękami również nie pomogło – było ich zbyt wiele, a miałem
tylko dwie górne kończyny.
– Co powiesz
na to, aby zaprezentować robakom jakąś sztuczkę? – odezwał się głośniczek przy
kamerze.
– Sztuczkę? A
na co im sztuczka, skoro… – nie dokończyłem, ponieważ moje słowa mogły mieć
negatywny wydźwięk. Podczas kręcenia programu trzeba było spróbować
wszystkiego. Robale także nie były zwyczajnym wytworem natury, dlatego mogły
reagować inaczej. – Znam pewną sztuczkę. Jest najbardziej oczywista, jeśli
chodzi o magię, ale spójrzcie… – zwróciłem się w stronę latających diabłów i
wykonałem bardzo tajemniczy gest, którego sam nie rozumiałem. Wystarczyło, że
wyglądał niepokojąco.
– Potrafię
zniknąć i przemieścić się w inne miejsce.
Robale zapewne
nie rozumiały, co do nich mówię, ale przegrupowały się tworząc sześcian. Dobre
i tyle.
– Trzy, dwa, je…
– O nie! Gdzie się podział Seungcheol?! – pomknąłem przed siebie, nie dając im
szansy na zastanowienie się, o ile te diabły jakkolwiek myślały. Nie
zatrzymywałem się dopóki nie byłem pewien, że na tym odcinku już skończyła się
ich rola. Miałem ochotę tupać nogą i wrzeszczeć, jakie to było głupie. Zamiast
tego szczerząc się do kamery pobiegłem dalej, która rozpoczęła rejestrowanie
cudownie prawdziwej urody amazońskiej
dżungli.
Następnie po
raz kolejny złapał mnie deszcz. A
raczej ulewa, charakterystyczna dla strefy równikowej. Nie wyglądałem zbyt
dobrze, a przydługie włosy kleiły się po czole. Udało mi się przeżyć wspinaczkę
po drzewie – byłem szczęśliwcem, skoro zbudowano tutaj dla mnie tak wiele
gałęzi, na których mogłem z łatwością postawić stopy. Zapewne się ulitowano,
bym prędko nie zjechał w dół.
Zjechałem kilkadziesiąt
sekund później. Wspinaczka w górę, a później ponowne szukanie niższej platformy
było ponad moje siły. Ubranie nieprzyjemnie lepiło się do mojego ciała,
potęgując uczucie dyskomfortu, a ręce miałem śliskie, co nie było zbyt dobrym
połączeniem z lianą.
Poczułem ogień
na wewnętrznej części dłoni, kiedy podjąłem próbę zjazdu w dół. Liana
niebezpiecznie przekrzywiła się pod moim ciężarem, przez co uderzyłem w
platformę łydką, później biodrem, ramieniem i ostatecznie głową, spadając w
dół.
Miałem
nadzieję, że Mingyu podjął się modlitwy o bezpieczeństwo spadającego
Seungcheola.
Po raz kolejny
sztuczne ciało pokonał sztuczny świat.
–
Cheol.
–
Cheol…
–
SEUNGCHEOL!
Dlaczego na mnie krzyczą.
–
Gratulacje, przegraliśmy.
Co takiego.
Nie
chciałem wleźć w głąb mojej siatki intelektualnej, ale najwyraźniej moja wolna
wola przestała mnie słuchać. Widziałem jej strukturę, przez którą prześwitywał niewyraźny
obraz sprzed unoszących się powiek. Pracownicy Lab-u budzili mnie, a ja o tym
wiedziałem, ponieważ sam bym nie wstał.
–
Seungcheol, w końcu! – ucieszył się Mingyu.
Leżałem
na ławce tuż obok pomieszczenia, w którym sterowano całą halą. Las tropikalny
zniknął tak szybko, jak moje umiejętności dziecka dżungli. Zapewne ukończono
kręcenie ostatniego odcinka, a mnie ominęło wyłanianie zwycięzcy, który
przecież od samego początku był oczywisty.
–
Ile leżałem? – spytałem niepewnie.
–
Godzinkę? – zastanowił się Vernon, zerkając na Mingyu i Wonwoo.
–
Przegraliśmy?
–
Tak – odparła chórem cała trójka.
–
Skąd ja wiedziałem, że to się tak skończy – wykorzystując nabyte umiejętności
teatralne sprawiłem, że wyglądałem jakbym naprawdę był zamyślony. – P już
poszli?
–
Tak, zwinęli się od razu po zakończeniu filmowania – odparł Wonwoo.
Widziałem,
jak Mingyu przysuwa się do niego i prostuje mu koszulkę, która nie była zmięta
na tyle, by zmienić coś w jego życiu.
Podniosłem
się z ławki, oceniając stan obrażeń. Niczego nie poczułem.
–
Poskładali cię zaraz po upadku – wyjaśnił Vernon.
–
Super.
Nie
wiedząc gdzie zahaczyć wzrokiem, rozglądałem się po pustej, białej sali i
białych, grafenowych ekranach. Przez moment wydawało mi się, że wróciłem do
któregoś z nieznanych mi pomieszczeń Lab-u, po czym o obecnej sytuacji
przypomniało mi wilgotne ubranie i brudne buty.
–
Do zobaczenia w kolejnym, pierwszym odcinku – powiedziałem w pustą przestrzeń
hali.
Główną
nagrodą w „Zdobądź X” była chwilowa
przerwa od kręcenia programów. Gratulacje dla grupy P, którzy od tej chwili
mają mnóstwo wolnego czasu. Najmłodszy przedział H musi zacząć psychicznie
przygotowywać się do rozpoczęcia kolejnej misji.
Samotna
łza popłynęła mi po skroni, kiedy wróciłem do pozycji leżącej. Nie było mowy o
kropelce wody, ponieważ włosy zdołały mi już dosyć ładnie wyschnąć.
~~~
Wrr, nienawidzę Bloggera, który tak krzywo wkleja akapity.
Rozdział pierwszy pojawił się dość szybko ze względu na długość prologu i obecność weekendu pełnego dobrego humoru i weny. Jestem bardzo pozytywnie nakręcona na ten fanfic, pisze mi się go prędko, a rozdziały nie są tak mocno rozbudowane jak w innym moim opowiadaniu, dzięki czemu męczę się mniej.
Zainspirowałam się tomikami Tarzana i Księgą Dżungli z zeszłego wieku, które stoją mi na półce. Niech się cieszą. Ale wciąż śmieszy mnie tytuł "Przygody Tarzana Człowieka Leśnego".
OMOMO cudo *-*! Czekam na więcej! ♥
OdpowiedzUsuńKocham, uwielbiam...to jest genialne...nie moge sie doczekac kontynuacji
OdpowiedzUsuń