22.5.16

Złoty Łan: W trakcie B {Verkwan}

                Obozowicze przytaszczyli swoje walizki jakiś czas później. Nasza recepcja wyglądała zupełnie jak biuro walizek znalezionych. Wszyscy przez moment kotłowali się przy wyjściu, a potem ulokowali się w wygodnych dla nich miejscach. Większość zajęła altankę za zajazdem, niektórzy poszli na spacer. Widziałem przez okno, jak znikają w lasku.
                Przygotowywanie obiadu dla około czterdziestu osób zajęło nam trochę czasu. Za posiłek zapłacono nam już wcześniej, dlatego pragnęliśmy się z tym jak najszybciej uwinąć. Wiadome było, że długa podróż autokarem niesamowicie męczy.
                Pani Jiwon uparła się, aby zrobić chłodnik, lecz ja obawiałem się, że nikt nie będzie chciał go jeść. Kobiet nikt nie przekona, dlatego zgodziliśmy się, by go trochę zrobić, lecz poza tym zdecydowaliśmy się na jakieś lekkie mięso i surówki. Nikt w końcu w lecie nie będzie jadł jakichś super gorących, super sycących zup.
                Zajęło nam to nieco mniej czasu, niż się spodziewaliśmy. Cieszyłem się, że w końcu nikt się u mnie niczego nie uczepił. Jędza Miyoung na szczęście nie zaglądała do kuchni, a mnie od razu polepszył się humor, nawet samą myślą o tym, że w każdej chwili mogę wyjść i poznać jakieś nowe osoby. Rozerwać w końcu szwy, którymi zaczęły zarastać moje wargi.
                Zostałem zmuszony do chwilowej zabawy jako kelner, ale jako że nie mam umiejętności i boję się chodzić z kilkoma talerzami naraz, nawet na tacy, wydawało mi się, że obejście wszystkich stolików trwało wieczność.
                – No, Seungkwan, podobasz mi się we wcieleniu kelnera – zażartowała sobie Luda, kiedy podszedłem do stolika, gdzie siedziała Wielka Szóstka. Vernon najwyraźniej gdzieś wyemigrował.
                – Dzięki – odparłem.
Roznosiłem po cztery talerze, dlatego musiałem się wrócić po kolejną porcję.
– A gdzie masz fartuszek? – spytała Sujeong, a Jin szepnęła jej coś do ucha i obie posłały sobie tajemnicze uśmiechy. Widziałem w nich przyjaciółki, które mają swój własny język i aby się zrozumieć potrzebują zaledwie jednego słowa.
– No nie mam fartuszka – udałem, że jest mi smutno i rozłożyłem u nich ostatnie talerze, by pognać do kolejnego stolika.

Kiedy przechodziłem obok recepcji zaczepiła mnie moja mama.
– Jesteś zajęty? – spytała.
Kiwnąłem przecząco głową.
– Mógłbyś się zająć tujami? Przydałoby się je troszkę poprzycinać.
– Teraz? – jęknąłem. Zdawało mi się, że dziś czeka mnie pracowite popołudnie. – Nie wzięliśmy ze sobą nożyczek.
– Przywiozłam je jakiś czas temu i ciągle zapominałam o zajęciu się tym – westchnęła. – Masz teraz czas i możesz to zrobić.
– Ale teraz jest dużo gości – przypomniałem jej.
– Właśnie, nie przeszkadzaj im – poprosiła. Zmarszczyłem brwi. – Niech zjedzą w spokoju i trochę odpoczną.
Nie chciałem mówić nic więcej, albowiem znów znalazłaby pretekst, aby mnie upomnieć. Spojrzałem tylko za siebie, na łuk prowadzący do jadalni i podrapałem się po karku.
– Nie mogę pod wieczór? Spali mnie słońce.
– Masz tam cień.
– Dobra, w porządku – zacisnąłem dłonie w pięści i poszedłem na górę, kierując się do naszego składziku. Rzeczywiście, znalazłem tam nasze nożyce akumulatorowe, którymi przycinaliśmy drzewka. Leżały sobie spokojnie w kącie na półce. Akumulator był naładowany, a ja po cichu liczyłem na to, że niestety dzisiaj będę musiał sobie odpuścić i go podładować.
Byłem zły, że muszę pracować na takim upale. Tak bardzo chciałbym być jednym z uczestników tego obozu i dopiero jechać w stronę wymarzonych kilkunastu dni spędzonych nad morzem.

Przycinanie tui szło sprawnie o ile nie machnęło się w jednym miejscu za dużo, a w drugim za mało. Zbliżała się godzina szesnasta i słyszałem pomruki niezadowolenia. Autokar nadal się nie pojawił, a ich opiekuni nadal nie otrzymali wiadomości o tym, czy już wyruszył.
– Zagrajmy w siatkę – zaproponował jakiś chłopak.
Usłyszałem kilka pozytywnych odpowiedzi i chwilkę później na trawniku pojawiła się mała grupka chętnych osób.
– Ale nie mamy siatki – przypomniała jakaś dziewczyna.
– Tak się tylko mówi.
– Poodbijamy sobie.
– Kto gra?
– Tylko nie w ziemniaka, proszę!
– Nie…
– I żadnych ścin, bo tu jest mało miejsca. To nie plaża.
– Seungkwan, grasz z nami? – usłyszałem głos Mingyu, który również dołączył się do gry, razem z Jin, Moonbinem i Dawon.
– Może potem – odpowiedziałem. – Muszę skończyć – wskazałem nożycami na drzewka. Zostały mi jeszcze tylko dwa do podcięcia oraz posprzątanie gałęzi.
Ktoś krzyknął coś niezrozumiałego, a ja pognałem po wiaderko, by pozbierać opadłe gałęzie i wynieść je do kontenera. Akurat kiedy zamykałem pokrywę natknąłem się na grupkę młodych filmowców.
– Idziecie kręcić? – zaciekawiłem się, widząc, że mają ze sobą sprzęt.
– Tak – odpowiedziała Seulgi. – Byliśmy się przejść i znaleźliśmy ładne miejsce.
Zobaczyłem, że jest również z nimi brązowowłosa dziewczyna, którą uznałem za wspomnianą Bonę. Minho zauważył, że na nią zerkam.
– Naszej divie w końcu przeszły złości – powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Bona przewróciła oczami.
– My się chyba nie znamy – zauważyła.
– Hm, raczej nie. Ale wspominali mi o tobie rano.
– Miło mi poznać. Jiyeon, ale mów mi Bona – podała mi dłoń.
– Seungkwan.
– No, skoro już wszyscy się znamy i jesteśmy w pełnym składzie, możemy ruszać – oznajmił Seungcheol. – Chcesz iść z nami? Przydasz się do pewnej scenki z poczekalni – zaproponował.
Trochę zdziwiłem się jego propozycją. Niby do czego miałbym się im przydać?
– Czemu nie – wzruszyłem ramionami. – Ale raczej nie jestem wspaniałym aktorem.
– To nic – Seulgi machnęła ręką. – I tak nie będziesz niczego musiał mówić.
– Super. Mam nadzieję, że nie wkręcacie mnie w nic co przewyższy moje możliwości – zażartowałem.
– Będziesz… nurkował w zbożu – Bona wykonała nieokreślony ruch ręką. – To będzie scenka przedstawiająca… nieskończone możliwości mieszkania na odludziu… metafora morskich otchłani…
Minho prychnął pod nosem.
– Ambitnie – uśmiechnąłem się.
Ruszyliśmy wzdłuż pobocza. Martwiłem się, że mama będzie miała do mnie jakąś sprawę i nie będzie wiedziała, gdzie się znów podziewam. Prócz tego obiecałem zagrać z obozowiczami w piłkę – obejdą się beze mnie. Bardzo mnie zaciekawiła propozycja studentów.
– Bona, nie zmyślaj – upomniała ją Seulgi.
– Bona ma właśnie artystyczne halucynacje – wyjaśnił Seungcheol.
Uniosłem do góry brew.
– Jakie znów halucynacje? – oburzyła się szatynka.
– Zapomina o scenariuszu i ma co chwilkę inne wizje co do filmu – tłumaczył Minho. – Dlatego ciągle się obraża, jeśli my wciąż trzymamy się tego, co ustaliliśmy, a nie co chwilkę dodajemy jakieś zbędne bajery.
– Po prostu wy zawsze chcecie się sztywno trzymać planu – oburzyła się. – A teraz to sobie tylko żartowałam.
– Dobrze, już w porządku – Seulgi położyła jej rękę na ramieniu. – Uspokój się Minho, bo znowu będzie wojna.
Chwilkę szliśmy w ciszy. Dotarliśmy do miejsca, gdzie stała opuszczona, stara chałupka. Pamiętałem jeszcze starszą panią, która w niej mieszkała. Kiedyś pomagałem wynosić jej popiół. Umarła jakiś czas temu, jako samotna wdowa. Współczułem takim ludziom, którzy zmuszeni byli radzić sobie samemu. Wręcz potrafiłem wyobrazić sobie tę ciszę, która otaczała ją na co dzień.
Owa pani miała za chałupką niewielki ogródek, który nie wyglądał już tak pięknie, jak kiedyś. Pośród mizernych kwiatuszków wyrosła dzika trawa, a grządki nie były już ładnie przekopanymi, równymi rządkami.
– O czym w ogóle będzie ten film? – spytałem.
– O wolności – odparł wprost Minho.
Przypomniała mi się rozmowa z Vernonem, kiedy szliśmy laskiem wraz z Wielką Szóstką. Nazwał mnie „więźniem wolności”, co mi się niesamowicie spodobało. Muszę sobie zapamiętać to określenie.
– Chcemy pokazać przeróżne formy braku ograniczenia – wyjaśniła Seulgi. – Wymyśliliśmy sobie, że nakręcimy kilka scen właśnie w takim odludnym miejscu. W tle nie ma żadnych budynków, jedynie pola ciągnące się po sam horyzont.
– Chcielibyśmy właśnie, żebyś zagrał nam takiego chłopca, który cieszy się z tej przestrzeni wokół niego – dodał Seungcheol.
Od razu przyszły mi na myśl moje rozkminy na temat życia w Gyorae-ri. To ogromny zbieg okoliczności, że nagle znikąd pojawili się studenci, którzy zamierzają nakręcić film o wolności.
– W sumie to wyglądasz jak taki chłopaczek ze wsi – powiedział Minho.
– Dzięki – mruknąłem.
– Ale ja cię wcale nie obrażam! – spróbował się obronić.
– Po prostu masz taką urodę – uśmiechnęła się Bona. – I urocze policzki.
– Wszyscy się czepiają moich policzków – westchnąłem.
– Ale są naprawdę urocze! Jak to wszyscy? Nie podobają im się?
– Obozowicze, którzy zjawili się u nas w zajeździe, też o nich wspomnieli – przypomniałem sobie, jak dziewczyny mówiły, że „Vernon lubi pulchne policzki!”. Zastanawiałem się, o co im mogło tak dokładniej chodzić.
– No właśnie. Nagle zrobił się taki rumor – oznajmił Seungcheol. – Zatrzymali się na dłuższy postój?
Stanęliśmy w cieniu, którzy rzucała stara chałupka. Za nami rozciągało się ogromne pole słoneczników sąsiadujących z żytem.
– Nie, mieli mały wypadek – wyjaśniłem. – Autokar się popsuł i muszą zaczekać aż przyjedzie zastępczy.
Kiwnęli głową ze zrozumieniem i zabrali się za wyjmowanie aparatów z pokrowców.

Mogę powiedzieć, że było bardzo przyjemnie, choć niełatwo mi było szwędać się po polu, kiedy krążyła za mną kamera. Wiedziałem, co mam robić, albowiem tak zachowywałem się na co dzień, lecz świadomość, że ktoś mnie obserwuje trochę mnie onieśmielała i musieliśmy powtarzać niektóre ujęcia po kilka razy – raz za mocno przyświeciło mi słońce w oczy aż pociekły mi łzy i zrobiłem krzywą minę, która nie prezentowała się najlepiej, co chwilkę wymyślali, że lepiej będzie kamerować z innej strony.
Opowiedzieli mi o jeszcze innych scenach, które zdążyli nakręcić wcześniej. Poruszyli wiele różnych zagadnień dotyczących wolności i zapragnąłem zobaczyć owoc ich pracy. Obiecali mi, że zaproszą mnie do ich szkoły kiedy będzie odbywał się pokaz krótkich filmów stworzonych przez poszczególne grupy.
Wtem poczułem wibracje przy mojej nodze. Przeprosiłem ich na chwilkę i wyjąłem komórkę z kieszeni. Dzwoniła mama – zapewne zaczęła się zastanawiać, gdzie się znowu podziałem.
– Halo?
Seungkwan, gdzie jesteś?
– Yy… poszedłem się przejść – skłamałem, lecz nie do końca, albowiem naprawdę zrobiliśmy sobie mały spacerek.
A kiedy wrócisz?
– No… za chwilkę powinienem. A coś się stało? – spytałem zaniepokojony.
Pani Miyoung pojechała na chwilę do domu i chciałabym abyś pomógł przygotować mi pokoje.
Zmarszczyłem lekko brwi.
– Dlaczego? Ktoś u nas zostaje?
Okazało się, że autokar przyjedzie dopiero następnego dnia. Nie wiem, co oni tam wymyślili, ale postanowili u nas zostać. Nawet zapłacili.
Moja mina musiała wyrażać zdziwienie. Ciekawe, skąd wzięli pieniądze, aby zakwaterować wszystkich na jeszcze jedną noc?
– No… dobrze – odparłem. – Zaraz będę.
Rozłączyła się, a ja pobiegłem do czwórki studentów, by oznajmić im, że muszę już wracać. Pożegnaliśmy się, a ja pobiegłem w stronę zajazdu, albowiem oni postanowili jeszcze na chwilkę zostać na polach.
Trochę zdenerwowała mnie, powiedzmy, nieporadność mojej mamy. Czy naprawdę tak trudno było zająć się rozniesieniem czystej pościeli i rozdaniem kluczy? W końcu pokoje były świeżutko posprzątane.

Wróciłem do zajazdu i zająłem się pokojami. Obozowicze tłoczyli się po recepcji by jak najszybciej dostać kluczyk. Przecisnąłem się przez tłum, lecz kiedy byłem o krok od biurka, ktoś chwycił mnie za łokieć.
– Gdzie byłeś? – usłyszałem głos Yeri.
Nie odpowiedziałem, jedynie dopchałem się na wolną przestrzeń obok mojej mamy, która rozmawiała z jedną z opiekunek.
Pokoje w naszym zajeździe mieściły jedynie cztery osoby, wyjątkowo mieliśmy jeden na pięć, ale udało się wszystkich rozlokować. W końcu to tylko jedna noc.
Kiedy rozdaliśmy klucze, a wszyscy zataszczyli bagaże na górę, na moment wróciła dawna cisza. Słychać było tylko tupanie na suficie, ptaki za oknem i od czasu do czasu dźwięk przejeżdżającego samochodu.
– Seungkwan, zbieramy się – mama klepnęła mnie w ramię i udała się na zaplecze, do którego prowadziły drzwi za biurkiem recepcji.
Uniosłem brwi.
– Gdzie?
– Do domu. Jedziemy do babci na kolację – odparła i zniknęła za drzwiami.
Jęknąłem cicho. Sytuacja z babcią nie prezentowała się najlepiej, a skoro mama zgodziła się na odwiedziny, musiało się stać coś niedobrego. Rodzice zwykle wykręcali się od odwiedzin i bywali u niej tylko od święta. Prawdopodobnie było to spowodowane jej czepialstwem o każdą drobnostkę w sposobie bycia jej dziecka, czyli mojego taty, oraz jego żony. Mama często nie potrafiła tego znieść, nie była przyzwyczajona do bezsensownego gadulstwa.
Nie byłem zbytnio zżyty z babcią, przez co zaczynałem spostrzegać ją podobnie jak rodzice. Lubiłem jednak tam jeździć, ponieważ pozwalali mi na spacerki po mieście, albowiem babcia mieszkała na obrzeżach Jeju w Sinchon-ri.
Tym razem nie byłem zadowolony z odwiedzin, bowiem ciągnęło mnie do nowo poznanych kolegów-obozowiczów. Chyba zacząłem odkrywać w sobie nowe potrzeby, jakimi było spędzanie więcej czasu z innymi ludźmi i poznawanie nowych charakterów.
– Zbieraj się – wyminęła mnie mama, grzebiąc za czymś w torebce.
– A muszę jechać? – spytałem niepewnie.
– Tak – odparła krótko. – Mieliśmy jechać już dawno temu, tyle, że odwiedziła nas ta kolonia – dodała po chwili przerwy, wyciągając z torebki kluczyki. – No, w końcu was mam…
– Mogę zostać i popilnować zajazdu – oświadczyłem. Skrycie liczyłem na to, że może mi odpuści. Mama zwykle stawiała na swoim, lecz w końcu kiedyś musi nadejść dzień, kiedy wreszcie odpuści.
– Obiecałam babci, że ty też będziesz, wiec nie wymyślaj – skarciła mnie i skierowała się ku wyjściu. – Chodź i wsiadaj do auta. Poza tym pani Miyoung wkrótce wraca, ona się wszystkim zajmie.

Pierwsze chwile kolacji u babci były jak zwykle drętwe. Siedziałem sztywno między wujkiem i dziadkiem. Nigdy nie lubiłem jeść w tłumie innych osób, bardzo mnie to krępowało.
Ciocia i babcia próbowały jakoś rozkręcić całą rodzinę, aż w końcu, po wielu minutach nieudanych prób, każdy zaczął się odzywać i coś dopowiadać. Rozmawiali na tematy, o których w ogóle nie miałem pojęcia, dlatego się nie odzywałem i czułem coraz gorzej.
– Seungwakn, zrób wszystkim herbaty – poprosiła moja mama. Nawet nie wiedziała, jakie wywołało to u mnie westchnienie ulgi.
Nastawiłem wody w czajniku i rozłożyłem siedem szklanek. Po chwili w kuchni pojawiła się również babcia z owalnym talerzem w ręku. Najwyraźniej postanowiła pouzupełniać wybrane już miejsca.
– Rany, szynka się już skończyła – biadoliła z nosem w lodówce.
– To nic, to nic! – usłyszałem głos cioci dobiegający z salonu.
– Obejdziemy się bez szynki, cały stół jest zawalony – dodał wujek.
– Myślałam, że mam jeszcze jedną paczkę – załamała się. – Chyba zajdę do sklepu.
– Babka, przestań, nic się nie stanie, jeśli nie będzie szynki na stole – ochrzanił ją dziadek.
– Seungkwan, zajdźże po czterdzieści deko jakiejś szyneczki… – zwróciła się do mnie, sięgając po portfel leżący na kredensie. Ucieszyłem się, że się stąd wyrwę, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. Martwiłem się trochę, że mam będzie miała później jakieś wąty.
Jak na zawołanie usłyszałem jej głos:
– Oj mamo, nie wygłupiaj się… Nic się nie stanie bez szynki, siadaj.
Babcia wcisnęła mi kilka banknotów do ręki i cicho poleciła mi, bym znalazł jakiś sklep mięsny. Dodała jeszcze, żeby to nie był ten za rogiem i wróciła do salonu.
Ukradkiem odłożyłem pieniądze na kredens i czmychnąłem z domu. Postanowiłem trochę poprzechadzać się po mieście po czym złapać bus do Gyorae-ri. Miałem cichą nadzieję, że zjawi się dzisiaj jakiś busik jadący w tamtą stronę.
Trochę mi było głupio zwiewać, ale chęć przebywania wśród nowych znajomych była przeogromna. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło – prawdopodobnie nie mogłem już znieść samotności, która otaczała mnie każdego dnia.
Może i nauczyłem się z nią żyć, ale nauczyć się nie jest według mnie równoznaczne z potrafić.
Chyba jednak nie potrafię sobie z nią poradzić.
No cóż. Raz się żyje.
Obóz zbierze się pewnie następnego dnia. Studenci też wkrótce wyjeżdżają i jedyne co będą pamiętać to kilka klatek filmu z tych okolic, ze mną w tle.
Zastanawiał mnie jeszcze Vernon. Dlaczego się mną zainteresował?
Także się nim zainteresowałem.
Same początki znajomości są równie intrygujące jak samo poznawanie drugiej osoby. W pierwszym momencie wyrabiamy sobie o nim zdanie na podstawie pierwszego wrażenia. Tutaj zaciekawił mnie jego sposób bycia, może i nie jakoś super nadzwyczajny, ale odmienny od całej reszty obozu.
Wiem, że już kolejnego dnia nie będzie pamiętał o jakimś Seungkwanie, ale mimo wszystko chciałbym dzisiaj z nim jeszcze pobyć. Odkryć tyle, na ile starczy nam czasu.

Nie spacerowałem długo, gdyż udało mi się dotrzeć na przystanek, gdzie za kilka minut przystanie bus dojeżdżający do Gyorae-ri.
Po zakupie biletów zadzwoniłem do mamy. Na pewno martwili się, czy przypadkiem nie zgubiłem się przy szukaniu tej szynki.
Odebrała po kilku sygnałach.
Gdzie ty się włóczysz? – usłyszałem po drugiej stronie.
– No… Dongyeol do mnie zadzwonił, czy nie dałbym rady do niego wpaść i właśnie do niego jadę. Jakaś pilna sprawa – zmyśliłem.
Dongyeol…?
– Kolega z klasy. Mieszka w Jeju.
Dobrze, a kiedy będziesz? – spytała chłodno.
– Nie wiem właśnie…
Jak to nie wiesz?
– Odwiozą mnie wieczorem.
Na moment zapadła cisza. Słyszałem w tle głos wujka.
Dobrze – westchnęła. – Tylko nie narób niczego.
– Pa.

 – Seungkwan, możemy zrobić tutaj ognisko? – naskoczyła mnie Yeri, kiedy tylko przekroczyłem próg zajazdu.
Na zewnątrz było niesamowicie gorąco, dlatego też czułem się tak, jakby pot lał się ze mnie strumieniami. Mimo tego, że zdążyłem się nasmarować, pewnie jutro obudzę się cały czerwony i obolały. Mam tendencje do szybkiego spalania się w letnim słońcu.
– Ognisko? – zadziwiłem się. – Na takim upale?
– Nie teraz! – machnęła ręką. – Wieczorem. Widziałam, że macie na tyłach takie miejsce.
Rzeczywiście, za budynkiem przygotowaliśmy specjalne miejsce, gdzie można rozpalić ognisko bądź grilla. Było odpowiednio zabezpieczone kamieniami, by ogień się nigdzie nie rozniósł. Ostatnio dawno z niego nikt nie korzystał, lecz dlaczego miałbym nie pozwolić?
– Wydaje mi się, że tak – wzruszyłem ramionami.
– Super. A możemy wziąć tamto drewno?
Niedaleko mieliśmy również małe składowisko pociętych klocków i patyków, które wykorzystywaliśmy właśnie głównie na ogniska.
Kiwnąłem głową.
– A twoja mama nie będzie miała nic przeciwko?
Mojej mamy tu nie było, jedyne kto mógł zniszczyć im plany była pani Miyoung. Znowu nawymyślałaby, że wydziwiam.
– O ile powiecie swoim opiekunom o tym, to nikt nie powinien mieć wam niczego za złe – wyjaśniłem.
– Ok. Jakbyś chciał, możesz do nas przyjść do piątki, chłopaki są na końcu… bodajże - poinformowała mnie, posyłając mi uśmiech.
– Wszyscy pewnie zdychają, skoro nikogo nie widzę – udałem, że się rozglądam.
Milena zaśmiała się cicho, po czym pożegnała mnie i pognała na górę.
Kiedy już zamierzałem udać się w kierunku jadalni, usłyszałem czyjś głos:
– Wołałeś mnie?
Spojrzałem za siebie i zobaczyłem Vernona. Miał na głowie nieład, więc prawdopodobnie mógł się na chwilę położyć.
– Nie… – zdziwiłem się. Może Yeri albo któraś z dziewczyn wysłały do mnie tego biedaka?
– Sujeong i Jin powiedziały mi, że mnie szukasz, a Milena teraz to potwierdziła – zmarszczył brwi. – Na pewno mnie nie wołałeś?
– Nie, naprawdę – wykonałem obronny gest rękami.
– Idiotki – westchnął.
– Może chcesz iść na ten spacer? – spytałem prędko, kiedy już zamierzał wrócić do pokoju. Zamarł na moment.
Nie mam pojęcia dlaczego tak bardzo zawstydziło mnie, że go o to zapytałem.
– Może… później, co…? – zawahał się.
– Okay – odparłem krótko, a on zniknął w głębi korytarza.

Słońce dosyć szybko znikało z widnokręgu, a na zewnątrz nie było już tak duszno. Uwielbiałem tę porę dnia, kiedy słońce już tak nie prażyło, a wciąż było ciepło. Idealny moment, by w końcu posiedzieć dłużej na polu.
Obozowicze wyotwierali sobie okna w pokojach i siedzieli na parapetach, przez co słyszałem zrzędzenie Miyoung, której się to ani trochę nie podobało. Nie miała zamiaru odpowiadać za żadnego trupa ze skręconym karkiem. Próbowała mnie złapać, pewnie po to, bym odwiedził każdego i upomniał ich o okna, ale sprytnie jej umykałem. Nigdy nie szukała mnie w kuchni.
Słyszałem, jak kilka dziewczyn z Yeri na czele błaga panią o pozwolenie na zrobienie ogniska. Ich wychowawczyni była bardzo liberalna i oczywiście się zgodziła. Miałem nadzieję, że ich planów nie pokrzyżuje jędza Miyoung – w razie czego będę stał na straży i wyjaśnię jej, że wszystkiego pilnuję. O ile znowu mnie nie zbeszta, że nie robię nic lub robię za dużo.

Świadomość ilości osób przebywających w zajeździe sprawiała, że czułem się o niebo lepiej. Mógłbym po prostu siedzieć i cieszyć się, że jest tutaj jeszcze ktoś oprócz mnie, pani Miyoung i kucharzy. Nie nękałem swoją obecnością świty Yeri, choć zapraszała mnie do ich pokoi. Wiadome było, że muszą odpocząć, póki wszyscy nie zaczną zbierać się na tyłach, przy miejscu na ognisko.
Będąc w kuchni zajrzałem do spiżarni, gdzie w zamrażarce udało mi się znaleźć dosyć pokaźny worek z różnymi rodzajami kiełbasy. Zachowały się idealnie na dzisiejszy dzień. Zapewne zostały po ostatnim razie, kiedy mieliśmy urządzać tutaj grilla, ale pogoda nie dopisała i wszyscy o mięsie po prostu zapomnieli.
Wcześniej opiekunka spytała mnie, czy tutaj gdzieś w pobliżu można znaleźć jakiś supermarket. Niestety, takiego luksusu tutaj brakowało, więc teraz mogłem jej oznajmić, że znalazłem jedną z ważniejszych części ogniska u nas w zamrażarce. Zgodziła się zapłacić, dlatego też nikt nie powinien mieć za złe, że wykorzystałem tę kiełbasę.
Kiedy zacząłem przygotowywać palenisko, zleciało się kilku innych, którzy także zainteresowali się sprawą organizacji ogniska, w tym Mingyu i Moonbin. Prócz tego poznałem również innych chłopaków, a chwilkę później zleciały się dziewczyny z Yeri na czele.
– Już? – zdziwiła się Jin.
– Co „już”? – spytał Moonbin, zerkając na nią krytycznym wzrokiem.
– Myślałam, że zaczniemy rozpalać, jak zrobi się ciemno.
– Kobieto, jest lato, zanim się ściemni pewnie ktoś przyjdzie i nas wygoni – westchnął inny chłopak.
Mingyu pomagał mi wybierać w miarę suche gałęzie, aby jak najszybciej rozpalić ognisko. Popodkładaliśmy też stare gazety, więc ogień pojawił się dosyć szybko. W oknie mignęła mi niezadowolona twarz jędzy Miyoung. Ona to z niczego nigdy nie będzie zadowolona. Zastanawiam się, dlaczego najprawdopodobniej ma taki uraz do młodzieży.
– Podobno wy coś ten-teges z Vernonem – zagadnął, kiedy szukaliśmy kolejnej porcji drewna przeznaczonej na dokładanie.
Zmarszczyłem brwi, lecz nie zdołał tego zauważyć, ponieważ grzebałem po drugiej stronie stosu.
– Hę?
– Podobno Vernon cię polubił – udał, że niby szybko się poprawił.
– I co w związku z tym?
– No on nieczęsto kogoś… polubia? Jest takie słowo? – pewnie teraz jego twarz wykrzywił grymas, którego niestety nie byłem w stanie ujrzeć.
– Chyba nie.
Polabia? Polubuje…?
– Dość…
– Dobrze…
Nabrałem do rąk dość sporo drewna, ponieważ udało mi się znaleźć miejsce, gdzie gromadziło się to najbardziej zeschnięte.
– Bierz stąd – wskazałem mu głową owe miejsce.
Przeskoczył przez klocki i zajął się zbieraniem gałęzi. Przy ognisku zbierało się coraz więcej osób i ktoś skrytykował, że wygląda mizernie. Trochę mnie szarpnęło, albowiem dopiero je rozpaliliśmy.
– Vernon nigdy sam od siebie się nikim nie interesuje – wrócił do poprzedniego tematu. Przewróciłem oczami i przepadłem przez płytkę, co poskutkowało rozsypaniem się większości drewna z moich rąk. Mingyu cicho parsknął pod nosem.
– Przecież trzyma się z wami – zauważyłem, kucając i zbierając rozrzucone gałęzie.
– Ale to nie znaczy, że nas lubi – Mingyu stanął obok mnie i wzruszył ramionami.
– Pomóc wam w czymś? – znikąd pojawił się przed nami Vernon. W pierwszym momencie zobaczyłem jedynie jego buty, zbyt zajęty szybkim zbieraniem rozsypanego drewna.
Mimowolnie spojrzałem na Mingyu, który próbował się nie uśmiechać i szybkim krokiem skierował się w stronę jeszcze tlącego się ogniska. Spuściłem wzrok z lekka skonfundowany, szybko się pozbierałem i stanąłem naprzeciw Vernona.
– Na razie nie – uśmiechnąłem się sztucznie.
Jego twarz nie zmieniła wyrazu. Troszkę przerażające.
– Może potem – dodałem jednak, kierując się w stronę ogniska. – Trzeba będzie nanosić kolejnych porcji drewna.
– W porządku.
Zrzuciłem klocki i gałęzie na stertę, którą wcześniej utworzył Mingyu. Rozejrzałem się, lecz ślad po nim zaginął. Zamierzałem zapytać, dlaczego cała ich grupka dziwnie reagowała na mnie i Vernona. Zachowywali się tak, jakby knuli jakiś spisek choć nie potrafili dobrze tego ukryć.
– Dlaczego oni wobec ciebie mają jakieś dziwne sugestie? – odwróciłem się nagle. Vernon najwyraźniej zaskoczony nagłym spotkaniem twarzą w twarz odskoczył lekko do tyłu.
– Jacy „oni”? – uniósł jedną brew do góry.
– Nie udawaj, że nie wiesz. O co im chodzi? – syknąłem, patrząc w miejsce, gdzie usadowiła się Sujeong, Luda, Jin, Ungjae i reszta zgrai.
– Nie wiem, o co ci chodzi – Vernon wykonał obronny gest rękami.
– Rano powiedzieli mi, że lubisz pulchne policzki. Czemu powiedzieli to akurat wtedy, kiedy rozmawiali o moich?
– Możemy iść na spacer?
Jego pytanie zupełnie wytrąciło mnie z równowagi, albowiem zupełnie nie wiązało się z aktualnym tematem naszej rozmowy. Mentalnie wzruszyłem ramionami.
– Skoro chcesz.

Mijając recepcję napotkaliśmy jędzę Miyoung, której mina nie wyrażała zadowolenia ani żadnej akceptacji co do imprezy na tyłach.
– Gdzie znów leziesz? – spytała dosyć niemiłym tonem.
– Daj im tę kiełbasę z kuchni, kiedy będzie w miarę rozmrożona – zignorowałem jej pytanie, nawet się nie zatrzymując.
– Pilnuj tego ogniska, nie będę odpowiadać za jakiekolwiek straty!
Nic nie odpowiedziałem, gdyż razem z Łukaszem opuściliśmy już teren zajazdu. Zapewne jeszcze uczepiła się tego, dlaczego nie ma mnie u babci.
W ciszy przekroczyliśmy ulicę, która zwykła być o tej porze niczym główna droga w stolicy w godzinach szczytu, a teraz można było ją sklasyfikować jako istną oazę spokoju. Słońce zaczynało się już chylić ku zachodowi, jednak niebo jeszcze nie zaczynało przybierać żadnej barwy innej niż błękit.
– Gdzie chcesz iść? – zapytałem.
– Chodźmy w zboże – zaproponował. – Tak, jak wcześniej.
Kiwnąłem głową. Odnaleźliśmy najbliższą ścieżkę wydeptaną wśród złotych łanów jęczmienia i zniknęliśmy w zielonkawym zbożu.
Przez moment rozmawialiśmy jedynie spojrzeniami. Jak gdybyśmy znali się od wieków i wiedzieli, co oznacza poszczególny błysk, sposób patrzenia w tę a tę stronę.
A potem rozmawialiśmy o wszystkim, co dla zwykłego słuchacza wydawałoby się być niczym. Poszczególne zdania wydawały się wcale nie łączyć.
Spędziłem mnóstwo czasu na rozmyślaniu. Każde moje wakacje czy większość innych wolnych dni opierała się właśnie na tym. Kiedy byłem sam, z łatwością przychodziło mi wmawianie sobie, że jest OK. Że nikogo więcej nie potrzebuję, że naprawdę daję sobie radę z samotnością. Lecz kiedy obok mnie pojawiali się inni ludzie, którzy nie dzielili ze mną miejsca zamieszkania, powracały stare rozmyślania, kiedy to jeszcze nie potrafiłem poradzić sobie z tym, że nie jestem  w stanie spotykać się codziennie z kolegami, jak to oni mieli w zwyczaju. Mama nie miała siły by codziennie zawozić mnie i odbierać z Jeju. A jako że tylko ja mieszkałem tak daleko, mamy kolegów także uznały, że to ja powinienem się pofatygować, jeśli zależy mi na zabawie.
Vernon nie był znów jakimś świetnym terapeutą, ale dobrze mi było, kiedy mogłem ponarzekać. Co z tego, że ciągle wałkowałem ten sam temat. Pojawiło się mnóstwo ludzi w moim wieku, szczęśliwych, mających siebie tuż za rogiem, mieszkających w dużym mieście. Oto ten czynnik, przez który powracają moje stare smutki.
W pewnym momencie znudziło się nam podążanie za niekończącą się ścieżką i urządziliśmy sobie mały postój. Usiedliśmy wśród zboża, tak jak przy pierwszym spacerze, a ono łaskotało nas po twarzach i nogach. Gdzieś w oddali zaczął śpiewać jakiś ptak, a niebo na linii horyzontu zmieniało swój kolor na pomarańcz i róż. Kocham to zjawisko, kiedy jesteśmy w stanie dojrzeć przemiany pór dnia – kiedy rosa na trawie zdąży wyschnąć, wiemy, że nie jest już tak wcześnie, albo kiedy właśnie słońce zaczyna się powoli chować.
W pewnym momencie Vernon zaskoczył mnie lekko pewnym stwierdzeniem.
– Przypominasz mi mojego byłego.
Moje oczy były zapewne w tym momencie wielkości talerzy obiadowych. Czyli Vernon był gejem?
Spojrzał na mnie, jak gdyby zwyczajnie szukał odpowiedzi w mimice mojej twarzy. Nie wyrażała ona żadnego obrzydzenia, lecz czyste zaskoczenie jego obserwacją mojej osoby, dlatego miałem nadzieję, że nie odczytał w niej nic negatywnego.
Oto nadszedł czas, kiedy mogłem pomyśleć o tym, co nachodziło mnie kiedy ojciec krytykował, że jestem jak baba. Dlaczego Vernon zdecydował się na takie wyznanie? Co chciał przez tego powiedzieć?
Zapewne oczekiwał odpowiedzi, lecz ja miałem pustkę w głowie. Bowiem jak miałem zareagować? Powinienem poczuć lekką urazę, albowiem utożsamiał mnie z kimś, kto niegdyś zaprzątał mu wszystkie jego myśli, a bycie porównywanym do kogoś takiego nie wydaje się być zbyt przyjemne. Może to miłe, skoro najwyraźniej aprobował obecność tamtej osoby przy sobie, ale w końcu ja jestem kimś innym. Mam swoje ciało, swój charakter, swoje wspomnienia.
Chyba polubił patrzenie na mnie. Też patrzyłem na niego, niezdolny do wyrażenia swoich myśli. Siedzieliśmy dosyć blisko siebie i mogliśmy wyglądać jak dwie, jęczmienne rusałki. Chwycił mnie lekko za policzki i prędko przyciągnął ku sobie. Skoro nie odpowiadałem, sam zdecydował się na kolejny ruch.
Nigdy wcześniej się nie całowałem z chłopakiem, z osobą, którą nawet nie znam jednego dnia. Ale to było przyjemnym doświadczeniem. Powinienem był się obrazić o to, że najwyraźniej próbuje zapchać pustkę po swoim byłym, ale teraz to było nieistotne. W końcu jutro już go tutaj nie będzie. Nie wiem jak ma na nazwisko, czym się tak dokładnie interesuje. Po prostu jest tu ze mną, niby przypadkowo przyznaje się, że jest gejem, umila mi czas i tak chętnie całuje nieznajomych, którzy nie do końca wiedzą, co mają robić, czując w ustach obcy język.
W pierwszej chwili zacisnąłem powieki. Nie spieszył się. Zachód słońca wśród zbóż dodawał klimatu i melancholii. Klimatu i melancholii, która w jednej chwili została zniszczona.
– Nie wytrzymam dłużej! Jesteście cudowni! – znikąd spośród łanów wyłoniła się głowa dziewczyny, którą poznałem rano. Zaraz po niej wychyliła się reszta, dwójka z nich miała aparaty w dłoniach.
Prędko odskoczyłem od Vernona, zażenowany i pewnie cały czerwony. Czy oni tu byli cały czas? Jakim cudem ich nie zauważyliśmy? Czy naprawdę byliśmy aż tak zajęci sobą?
– Nagraliśmy cudną scenkę – zachwyciła się Seulgi.
– Trochę nam… głupio, że robiliśmy to z ukrycia, ale… – zaczął lekko zniesmaczony Minho.
– Musimy poprosić o powtórkę – uśmiechnęła się niepewnie Bona.
Szybko wstałem i już miałem coś im nagadać w pełnej frustracji, ale nagle jak gdybym zapomniał wszystkich słów.
– Obiecujemy, że nie opublikujemy tego nigdzie poza pokazem na finale projektów… – zapewniła Seulgi, dostrzegając moje niezadowolenie.
Nie odpowiedziałem, bez słowa ruszyłem przed siebie w stronę zajazdu. Może i stchórzyłem, lecz oni wykazali się czystą bezczelnością w jednym z piękniejszych momentów początku tych wakacji. Czułem gorąco na policzkach i nerwowo ściskałem pięści. Miałem ochotę się gdzieś ukryć, zniszczyć coś i nie pokazywać się póki stąd nie odjadą. Zwykle, kiedy ktoś mnie a czymś nakryje wydaje mi się, że potem wiedzą o tym wszyscy.
Prawdopodobnie ulokowaliśmy się z Vernonem blisko jednego z lasków oddzielających pola, a tam zapewne grasowali studenci. Kiedy dojrzeli naszą dwójkę, włączyli aparaty. Nie wystarczyły im sceny ze mną? Czy ich film będzie teraz sklejką wszystkiego, co możliwe? Czy nasz pocałunek wyjaśnią jako wolność, dzięki której można wszystko? Chłopca na polach, który jest wolny od homofobów i może bezkarnie miziać się z innym chłopakiem?
Martwiłem się lekko o Vernona, który tam został. Zaatakowali go, czy mógł sobie pójść, tak jak ja? Czy może nakręcili kolejną scenkę, w której urażony kochaś ucieka z miejsca zdarzenia?

Rozumiem, że tak jak fotografowie pragnęli uwiecznić każdą okazję, chwilę, która się nie powtórzy. Ciekawiło mnie trochę, jak to wszystko musiało wyglądać. Ale za nim poproszę o pokazanie mi scenek, muszę ochłonąć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz