Obozowicze
przytaszczyli swoje walizki jakiś czas później. Nasza recepcja wyglądała
zupełnie jak biuro walizek znalezionych.
Wszyscy przez moment kotłowali się przy wyjściu, a potem ulokowali się w
wygodnych dla nich miejscach. Większość zajęła altankę za zajazdem, niektórzy
poszli na spacer. Widziałem przez okno, jak znikają w lasku.
Przygotowywanie
obiadu dla około czterdziestu osób zajęło nam trochę czasu. Za posiłek zapłacono
nam już wcześniej, dlatego pragnęliśmy się z tym jak najszybciej uwinąć.
Wiadome było, że długa podróż autokarem niesamowicie męczy.
Pani
Jiwon uparła się, aby zrobić chłodnik, lecz ja obawiałem się, że nikt nie
będzie chciał go jeść. Kobiet nikt nie przekona, dlatego zgodziliśmy się, by go
trochę zrobić, lecz poza tym zdecydowaliśmy się na jakieś lekkie mięso i
surówki. Nikt w końcu w lecie nie będzie jadł jakichś super gorących, super
sycących zup.
Zajęło
nam to nieco mniej czasu, niż się spodziewaliśmy. Cieszyłem się, że w końcu
nikt się u mnie niczego nie uczepił. Jędza Miyoung na szczęście nie zaglądała
do kuchni, a mnie od razu polepszył się humor, nawet samą myślą o tym, że w
każdej chwili mogę wyjść i poznać jakieś nowe osoby. Rozerwać w końcu szwy,
którymi zaczęły zarastać moje wargi.
Zostałem
zmuszony do chwilowej zabawy jako kelner, ale jako że nie mam umiejętności i
boję się chodzić z kilkoma talerzami naraz, nawet na tacy, wydawało mi się, że
obejście wszystkich stolików trwało wieczność.
–
No, Seungkwan, podobasz mi się we wcieleniu kelnera – zażartowała sobie Luda,
kiedy podszedłem do stolika, gdzie siedziała Wielka Szóstka. Vernon najwyraźniej
gdzieś wyemigrował.
–
Dzięki – odparłem.
Roznosiłem po
cztery talerze, dlatego musiałem się wrócić po kolejną porcję.
– A gdzie masz
fartuszek? – spytała Sujeong, a Jin szepnęła jej coś do ucha i obie posłały
sobie tajemnicze uśmiechy. Widziałem w nich przyjaciółki, które mają swój
własny język i aby się zrozumieć potrzebują zaledwie jednego słowa.
– No nie mam
fartuszka – udałem, że jest mi smutno i rozłożyłem u nich ostatnie talerze, by
pognać do kolejnego stolika.
Kiedy
przechodziłem obok recepcji zaczepiła mnie moja mama.
– Jesteś
zajęty? – spytała.
Kiwnąłem
przecząco głową.
– Mógłbyś się
zająć tujami? Przydałoby się je troszkę poprzycinać.
– Teraz? –
jęknąłem. Zdawało mi się, że dziś czeka mnie pracowite popołudnie. – Nie wzięliśmy
ze sobą nożyczek.
– Przywiozłam
je jakiś czas temu i ciągle zapominałam o zajęciu się tym – westchnęła. – Masz
teraz czas i możesz to zrobić.
– Ale teraz
jest dużo gości – przypomniałem jej.
– Właśnie, nie
przeszkadzaj im – poprosiła. Zmarszczyłem brwi. – Niech zjedzą w spokoju i
trochę odpoczną.
Nie chciałem
mówić nic więcej, albowiem znów znalazłaby pretekst, aby mnie upomnieć.
Spojrzałem tylko za siebie, na łuk prowadzący do jadalni i podrapałem się po
karku.
– Nie mogę pod
wieczór? Spali mnie słońce.
– Masz tam
cień.
– Dobra, w
porządku – zacisnąłem dłonie w pięści i poszedłem na górę, kierując się do naszego
składziku. Rzeczywiście, znalazłem tam nasze nożyce akumulatorowe, którymi
przycinaliśmy drzewka. Leżały sobie spokojnie w kącie na półce. Akumulator był
naładowany, a ja po cichu liczyłem na to, że niestety dzisiaj będę musiał sobie
odpuścić i go podładować.
Byłem zły, że
muszę pracować na takim upale. Tak bardzo chciałbym być jednym z uczestników
tego obozu i dopiero jechać w stronę wymarzonych kilkunastu dni spędzonych nad morzem.
Przycinanie
tui szło sprawnie o ile nie machnęło się w jednym miejscu za dużo, a w drugim
za mało. Zbliżała się godzina szesnasta i słyszałem pomruki niezadowolenia.
Autokar nadal się nie pojawił, a ich opiekuni nadal nie otrzymali wiadomości o
tym, czy już wyruszył.
– Zagrajmy w
siatkę – zaproponował jakiś chłopak.
Usłyszałem
kilka pozytywnych odpowiedzi i chwilkę później na trawniku pojawiła się mała
grupka chętnych osób.
– Ale nie mamy
siatki – przypomniała jakaś dziewczyna.
– Tak się
tylko mówi.
– Poodbijamy
sobie.
– Kto gra?
– Tylko nie w
ziemniaka, proszę!
– Nie…
– I żadnych
ścin, bo tu jest mało miejsca. To nie plaża.
– Seungkwan,
grasz z nami? – usłyszałem głos Mingyu, który również dołączył się do gry, razem
z Jin, Moonbinem i Dawon.
– Może potem –
odpowiedziałem. – Muszę skończyć – wskazałem nożycami na drzewka. Zostały mi
jeszcze tylko dwa do podcięcia oraz posprzątanie gałęzi.
Ktoś krzyknął
coś niezrozumiałego, a ja pognałem po wiaderko, by pozbierać opadłe gałęzie i
wynieść je do kontenera. Akurat kiedy zamykałem pokrywę natknąłem się na grupkę
młodych filmowców.
– Idziecie
kręcić? – zaciekawiłem się, widząc, że mają ze sobą sprzęt.
– Tak –
odpowiedziała Seulgi. – Byliśmy się przejść i znaleźliśmy ładne miejsce.
Zobaczyłem, że
jest również z nimi brązowowłosa dziewczyna, którą uznałem za wspomnianą Bonę. Minho
zauważył, że na nią zerkam.
– Naszej divie
w końcu przeszły złości – powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Bona
przewróciła oczami.
– My się chyba
nie znamy – zauważyła.
– Hm, raczej
nie. Ale wspominali mi o tobie rano.
– Miło mi
poznać. Jiyeon, ale mów mi Bona – podała mi dłoń.
– Seungkwan.
– No, skoro
już wszyscy się znamy i jesteśmy w pełnym składzie, możemy ruszać – oznajmił Seungcheol.
– Chcesz iść z nami? Przydasz się do pewnej scenki z poczekalni – zaproponował.
Trochę
zdziwiłem się jego propozycją. Niby do czego miałbym się im przydać?
– Czemu nie –
wzruszyłem ramionami. – Ale raczej nie jestem wspaniałym aktorem.
– To nic – Seulgi
machnęła ręką. – I tak nie będziesz niczego musiał mówić.
– Super. Mam
nadzieję, że nie wkręcacie mnie w nic co przewyższy moje możliwości – zażartowałem.
– Będziesz…
nurkował w zbożu – Bona wykonała nieokreślony ruch ręką. – To będzie scenka
przedstawiająca… nieskończone możliwości mieszkania na odludziu… metafora
morskich otchłani…
Minho prychnął
pod nosem.
– Ambitnie –
uśmiechnąłem się.
Ruszyliśmy
wzdłuż pobocza. Martwiłem się, że mama będzie miała do mnie jakąś sprawę i nie
będzie wiedziała, gdzie się znów podziewam. Prócz tego obiecałem zagrać z obozowiczami
w piłkę – obejdą się beze mnie. Bardzo mnie zaciekawiła propozycja studentów.
– Bona, nie
zmyślaj – upomniała ją Seulgi.
– Bona ma
właśnie artystyczne halucynacje – wyjaśnił Seungcheol.
Uniosłem do
góry brew.
– Jakie znów
halucynacje? – oburzyła się szatynka.
– Zapomina o
scenariuszu i ma co chwilkę inne wizje co do filmu – tłumaczył Minho. – Dlatego
ciągle się obraża, jeśli my wciąż trzymamy się tego, co ustaliliśmy, a nie co
chwilkę dodajemy jakieś zbędne bajery.
– Po prostu wy
zawsze chcecie się sztywno trzymać planu – oburzyła się. – A teraz to sobie
tylko żartowałam.
– Dobrze, już
w porządku – Seulgi położyła jej rękę na ramieniu. – Uspokój się Minho, bo
znowu będzie wojna.
Chwilkę
szliśmy w ciszy. Dotarliśmy do miejsca, gdzie stała opuszczona, stara chałupka.
Pamiętałem jeszcze starszą panią, która w niej mieszkała. Kiedyś pomagałem
wynosić jej popiół. Umarła jakiś czas temu, jako samotna wdowa. Współczułem
takim ludziom, którzy zmuszeni byli radzić sobie samemu. Wręcz potrafiłem
wyobrazić sobie tę ciszę, która otaczała ją na co dzień.
Owa pani miała
za chałupką niewielki ogródek, który nie wyglądał już tak pięknie, jak kiedyś.
Pośród mizernych kwiatuszków wyrosła dzika trawa, a grządki nie były już ładnie
przekopanymi, równymi rządkami.
– O czym w
ogóle będzie ten film? – spytałem.
– O wolności –
odparł wprost Minho.
Przypomniała
mi się rozmowa z Vernonem, kiedy szliśmy laskiem wraz z Wielką Szóstką. Nazwał
mnie „więźniem wolności”, co mi się niesamowicie spodobało. Muszę sobie
zapamiętać to określenie.
– Chcemy
pokazać przeróżne formy braku ograniczenia – wyjaśniła Seulgi. – Wymyśliliśmy
sobie, że nakręcimy kilka scen właśnie w takim odludnym miejscu. W tle nie ma
żadnych budynków, jedynie pola ciągnące się po sam horyzont.
– Chcielibyśmy
właśnie, żebyś zagrał nam takiego chłopca, który cieszy się z tej przestrzeni
wokół niego – dodał Seungcheol.
Od razu
przyszły mi na myśl moje rozkminy na temat życia w Gyorae-ri. To ogromny zbieg
okoliczności, że nagle znikąd pojawili się studenci, którzy zamierzają nakręcić
film o wolności.
– W sumie to
wyglądasz jak taki chłopaczek ze wsi – powiedział Minho.
– Dzięki –
mruknąłem.
– Ale ja cię wcale
nie obrażam! – spróbował się obronić.
– Po prostu
masz taką urodę – uśmiechnęła się Bona. – I urocze policzki.
– Wszyscy się
czepiają moich policzków – westchnąłem.
– Ale są
naprawdę urocze! Jak to wszyscy? Nie podobają im się?
– Obozowicze,
którzy zjawili się u nas w zajeździe, też o nich wspomnieli – przypomniałem
sobie, jak dziewczyny mówiły, że „Vernon
lubi pulchne policzki!”. Zastanawiałem się, o co im mogło tak dokładniej
chodzić.
– No właśnie.
Nagle zrobił się taki rumor – oznajmił Seungcheol. – Zatrzymali się na dłuższy
postój?
Stanęliśmy w
cieniu, którzy rzucała stara chałupka. Za nami rozciągało się ogromne pole słoneczników
sąsiadujących z żytem.
– Nie, mieli
mały wypadek – wyjaśniłem. – Autokar się popsuł i muszą zaczekać aż przyjedzie zastępczy.
Kiwnęli głową
ze zrozumieniem i zabrali się za wyjmowanie aparatów z pokrowców.
Mogę
powiedzieć, że było bardzo przyjemnie, choć niełatwo mi było szwędać się po
polu, kiedy krążyła za mną kamera. Wiedziałem, co mam robić, albowiem tak
zachowywałem się na co dzień, lecz świadomość, że ktoś mnie obserwuje trochę
mnie onieśmielała i musieliśmy powtarzać niektóre ujęcia po kilka razy – raz za
mocno przyświeciło mi słońce w oczy aż pociekły mi łzy i zrobiłem krzywą minę,
która nie prezentowała się najlepiej, co chwilkę wymyślali, że lepiej będzie
kamerować z innej strony.
Opowiedzieli
mi o jeszcze innych scenach, które zdążyli nakręcić wcześniej. Poruszyli wiele
różnych zagadnień dotyczących wolności i zapragnąłem zobaczyć owoc ich pracy.
Obiecali mi, że zaproszą mnie do ich szkoły kiedy będzie odbywał się pokaz
krótkich filmów stworzonych przez poszczególne grupy.
Wtem poczułem
wibracje przy mojej nodze. Przeprosiłem ich na chwilkę i wyjąłem komórkę z
kieszeni. Dzwoniła mama – zapewne zaczęła się zastanawiać, gdzie się znowu
podziałem.
– Halo?
– Seungkwan, gdzie jesteś?
– Yy…
poszedłem się przejść – skłamałem, lecz nie do końca, albowiem naprawdę
zrobiliśmy sobie mały spacerek.
– A kiedy wrócisz?
– No… za
chwilkę powinienem. A coś się stało? – spytałem zaniepokojony.
– Pani Miyoung pojechała na chwilę do domu i
chciałabym abyś pomógł przygotować mi pokoje.
Zmarszczyłem
lekko brwi.
– Dlaczego?
Ktoś u nas zostaje?
– Okazało się, że autokar przyjedzie dopiero
następnego dnia. Nie wiem, co oni tam wymyślili, ale postanowili u nas zostać.
Nawet zapłacili.
Moja mina
musiała wyrażać zdziwienie. Ciekawe, skąd wzięli pieniądze, aby zakwaterować
wszystkich na jeszcze jedną noc?
– No… dobrze –
odparłem. – Zaraz będę.
Rozłączyła
się, a ja pobiegłem do czwórki studentów, by oznajmić im, że muszę już wracać.
Pożegnaliśmy się, a ja pobiegłem w stronę zajazdu, albowiem oni postanowili
jeszcze na chwilkę zostać na polach.
Trochę
zdenerwowała mnie, powiedzmy, nieporadność mojej mamy. Czy naprawdę tak trudno
było zająć się rozniesieniem czystej pościeli i rozdaniem kluczy? W końcu
pokoje były świeżutko posprzątane.
Wróciłem do
zajazdu i zająłem się pokojami. Obozowicze tłoczyli się po recepcji by jak najszybciej
dostać kluczyk. Przecisnąłem się przez tłum, lecz kiedy byłem o krok od biurka,
ktoś chwycił mnie za łokieć.
– Gdzie byłeś?
– usłyszałem głos Yeri.
Nie
odpowiedziałem, jedynie dopchałem się na wolną przestrzeń obok mojej mamy,
która rozmawiała z jedną z opiekunek.
Pokoje w
naszym zajeździe mieściły jedynie cztery osoby, wyjątkowo mieliśmy jeden na pięć,
ale udało się wszystkich rozlokować. W końcu to tylko jedna noc.
Kiedy
rozdaliśmy klucze, a wszyscy zataszczyli bagaże na górę, na moment wróciła
dawna cisza. Słychać było tylko tupanie na suficie, ptaki za oknem i od czasu
do czasu dźwięk przejeżdżającego samochodu.
– Seungkwan,
zbieramy się – mama klepnęła mnie w ramię i udała się na zaplecze, do którego
prowadziły drzwi za biurkiem recepcji.
Uniosłem brwi.
– Gdzie?
– Do domu.
Jedziemy do babci na kolację – odparła i zniknęła za drzwiami.
Jęknąłem
cicho. Sytuacja z babcią nie prezentowała się najlepiej, a skoro mama zgodziła
się na odwiedziny, musiało się stać coś niedobrego. Rodzice zwykle wykręcali
się od odwiedzin i bywali u niej tylko od święta. Prawdopodobnie było to
spowodowane jej czepialstwem o każdą drobnostkę w sposobie bycia jej dziecka,
czyli mojego taty, oraz jego żony. Mama często nie potrafiła tego znieść, nie
była przyzwyczajona do bezsensownego gadulstwa.
Nie byłem
zbytnio zżyty z babcią, przez co zaczynałem spostrzegać ją podobnie jak
rodzice. Lubiłem jednak tam jeździć, ponieważ pozwalali mi na spacerki po mieście,
albowiem babcia mieszkała na obrzeżach Jeju w Sinchon-ri.
Tym razem nie
byłem zadowolony z odwiedzin, bowiem ciągnęło mnie do nowo poznanych
kolegów-obozowiczów. Chyba zacząłem odkrywać w sobie nowe potrzeby, jakimi było
spędzanie więcej czasu z innymi ludźmi i poznawanie nowych charakterów.
– Zbieraj się
– wyminęła mnie mama, grzebiąc za czymś w torebce.
– A muszę
jechać? – spytałem niepewnie.
– Tak –
odparła krótko. – Mieliśmy jechać już dawno temu, tyle, że odwiedziła nas ta
kolonia – dodała po chwili przerwy, wyciągając z torebki kluczyki. – No, w
końcu was mam…
– Mogę zostać
i popilnować zajazdu – oświadczyłem. Skrycie liczyłem na to, że może mi odpuści.
Mama zwykle stawiała na swoim, lecz w końcu kiedyś musi nadejść dzień, kiedy
wreszcie odpuści.
– Obiecałam
babci, że ty też będziesz, wiec nie wymyślaj – skarciła mnie i skierowała się
ku wyjściu. – Chodź i wsiadaj do auta. Poza tym pani Miyoung wkrótce wraca, ona
się wszystkim zajmie.
Pierwsze
chwile kolacji u babci były jak zwykle drętwe. Siedziałem sztywno między
wujkiem i dziadkiem. Nigdy nie lubiłem jeść w tłumie innych osób, bardzo mnie
to krępowało.
Ciocia i
babcia próbowały jakoś rozkręcić całą rodzinę, aż w końcu, po wielu minutach nieudanych
prób, każdy zaczął się odzywać i coś dopowiadać. Rozmawiali na tematy, o
których w ogóle nie miałem pojęcia, dlatego się nie odzywałem i czułem coraz
gorzej.
– Seungwakn,
zrób wszystkim herbaty – poprosiła moja mama. Nawet nie wiedziała, jakie wywołało
to u mnie westchnienie ulgi.
Nastawiłem
wody w czajniku i rozłożyłem siedem szklanek. Po chwili w kuchni pojawiła się
również babcia z owalnym talerzem w ręku. Najwyraźniej postanowiła pouzupełniać
wybrane już miejsca.
– Rany, szynka
się już skończyła – biadoliła z nosem w lodówce.
– To nic, to
nic! – usłyszałem głos cioci dobiegający z salonu.
– Obejdziemy
się bez szynki, cały stół jest zawalony – dodał wujek.
– Myślałam, że
mam jeszcze jedną paczkę – załamała się. – Chyba zajdę do sklepu.
– Babka,
przestań, nic się nie stanie, jeśli nie będzie szynki na stole – ochrzanił ją
dziadek.
– Seungkwan,
zajdźże po czterdzieści deko jakiejś szyneczki… – zwróciła się do mnie,
sięgając po portfel leżący na kredensie. Ucieszyłem się, że się stąd wyrwę, ale
nie chciałem dać tego po sobie poznać. Martwiłem się trochę, że mam będzie
miała później jakieś wąty.
Jak na
zawołanie usłyszałem jej głos:
– Oj mamo, nie
wygłupiaj się… Nic się nie stanie bez szynki, siadaj.
Babcia
wcisnęła mi kilka banknotów do ręki i cicho poleciła mi, bym znalazł jakiś
sklep mięsny. Dodała jeszcze, żeby to nie był ten za rogiem i wróciła do
salonu.
Ukradkiem
odłożyłem pieniądze na kredens i czmychnąłem z domu. Postanowiłem trochę
poprzechadzać się po mieście po czym złapać bus do Gyorae-ri. Miałem cichą
nadzieję, że zjawi się dzisiaj jakiś busik jadący w tamtą stronę.
Trochę mi było
głupio zwiewać, ale chęć przebywania wśród nowych znajomych była przeogromna.
Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło – prawdopodobnie nie mogłem już znieść
samotności, która otaczała mnie każdego dnia.
Może i
nauczyłem się z nią żyć, ale nauczyć się
nie jest według mnie równoznaczne z potrafić.
Chyba jednak
nie potrafię sobie z nią poradzić.
No cóż. Raz
się żyje.
Obóz zbierze
się pewnie następnego dnia. Studenci też wkrótce wyjeżdżają i jedyne co będą
pamiętać to kilka klatek filmu z tych okolic, ze mną w tle.
Zastanawiał
mnie jeszcze Vernon. Dlaczego się mną zainteresował?
Także się nim
zainteresowałem.
Same początki
znajomości są równie intrygujące jak samo poznawanie drugiej osoby. W pierwszym
momencie wyrabiamy sobie o nim zdanie na podstawie pierwszego wrażenia. Tutaj
zaciekawił mnie jego sposób bycia, może i nie jakoś super nadzwyczajny, ale
odmienny od całej reszty obozu.
Wiem, że już
kolejnego dnia nie będzie pamiętał o jakimś Seungkwanie, ale mimo wszystko
chciałbym dzisiaj z nim jeszcze pobyć. Odkryć tyle, na ile starczy nam czasu.
Nie
spacerowałem długo, gdyż udało mi się dotrzeć na przystanek, gdzie za kilka minut
przystanie bus dojeżdżający do Gyorae-ri.
Po zakupie
biletów zadzwoniłem do mamy. Na pewno martwili się, czy przypadkiem nie zgubiłem
się przy szukaniu tej szynki.
Odebrała po
kilku sygnałach.
– Gdzie ty się włóczysz? – usłyszałem po
drugiej stronie.
– No… Dongyeol
do mnie zadzwonił, czy nie dałbym rady do niego wpaść i właśnie do niego jadę.
Jakaś pilna sprawa – zmyśliłem.
– Dongyeol…?
– Kolega z
klasy. Mieszka w Jeju.
– Dobrze, a kiedy będziesz? – spytała
chłodno.
– Nie wiem
właśnie…
– Jak to nie wiesz?
– Odwiozą mnie
wieczorem.
Na moment
zapadła cisza. Słyszałem w tle głos wujka.
– Dobrze – westchnęła. – Tylko nie narób niczego.
– Pa.
– Seungkwan, możemy zrobić tutaj ognisko? –
naskoczyła mnie Yeri, kiedy tylko przekroczyłem próg zajazdu.
Na zewnątrz
było niesamowicie gorąco, dlatego też czułem się tak, jakby pot lał się ze mnie
strumieniami. Mimo tego, że zdążyłem się nasmarować, pewnie jutro obudzę się
cały czerwony i obolały. Mam tendencje do szybkiego spalania się w letnim
słońcu.
– Ognisko? –
zadziwiłem się. – Na takim upale?
– Nie teraz! –
machnęła ręką. – Wieczorem. Widziałam, że macie na tyłach takie miejsce.
Rzeczywiście,
za budynkiem przygotowaliśmy specjalne miejsce, gdzie można rozpalić ognisko
bądź grilla. Było odpowiednio zabezpieczone kamieniami, by ogień się nigdzie
nie rozniósł. Ostatnio dawno z niego nikt nie korzystał, lecz dlaczego miałbym
nie pozwolić?
– Wydaje mi
się, że tak – wzruszyłem ramionami.
– Super. A
możemy wziąć tamto drewno?
Niedaleko
mieliśmy również małe składowisko pociętych klocków i patyków, które wykorzystywaliśmy
właśnie głównie na ogniska.
Kiwnąłem
głową.
– A twoja mama
nie będzie miała nic przeciwko?
Mojej mamy tu
nie było, jedyne kto mógł zniszczyć im plany była pani Miyoung. Znowu nawymyślałaby,
że wydziwiam.
– O ile
powiecie swoim opiekunom o tym, to nikt nie powinien mieć wam niczego za złe –
wyjaśniłem.
– Ok. Jakbyś
chciał, możesz do nas przyjść do piątki, chłopaki są na końcu… bodajże - poinformowała
mnie, posyłając mi uśmiech.
– Wszyscy
pewnie zdychają, skoro nikogo nie widzę – udałem, że się rozglądam.
Milena
zaśmiała się cicho, po czym pożegnała mnie i pognała na górę.
Kiedy już
zamierzałem udać się w kierunku jadalni, usłyszałem czyjś głos:
– Wołałeś
mnie?
Spojrzałem za
siebie i zobaczyłem Vernona. Miał na głowie nieład, więc prawdopodobnie mógł
się na chwilę położyć.
– Nie… –
zdziwiłem się. Może Yeri albo któraś z dziewczyn wysłały do mnie tego biedaka?
– Sujeong i Jin
powiedziały mi, że mnie szukasz, a Milena teraz to potwierdziła – zmarszczył
brwi. – Na pewno mnie nie wołałeś?
– Nie,
naprawdę – wykonałem obronny gest rękami.
– Idiotki –
westchnął.
– Może chcesz
iść na ten spacer? – spytałem prędko, kiedy już zamierzał wrócić do pokoju. Zamarł
na moment.
Nie mam
pojęcia dlaczego tak bardzo zawstydziło mnie, że go o to zapytałem.
– Może…
później, co…? – zawahał się.
– Okay –
odparłem krótko, a on zniknął w głębi korytarza.
Słońce dosyć
szybko znikało z widnokręgu, a na zewnątrz nie było już tak duszno. Uwielbiałem
tę porę dnia, kiedy słońce już tak nie prażyło, a wciąż było ciepło. Idealny
moment, by w końcu posiedzieć dłużej na polu.
Obozowicze
wyotwierali sobie okna w pokojach i siedzieli na parapetach, przez co słyszałem
zrzędzenie Miyoung, której się to ani trochę nie podobało. Nie miała zamiaru
odpowiadać za żadnego trupa ze skręconym karkiem. Próbowała mnie złapać, pewnie
po to, bym odwiedził każdego i upomniał ich o okna, ale sprytnie jej umykałem.
Nigdy nie szukała mnie w kuchni.
Słyszałem, jak
kilka dziewczyn z Yeri na czele błaga panią o pozwolenie na zrobienie ogniska.
Ich wychowawczyni była bardzo liberalna i oczywiście się zgodziła. Miałem nadzieję,
że ich planów nie pokrzyżuje jędza Miyoung – w razie czego będę stał na straży
i wyjaśnię jej, że wszystkiego pilnuję. O ile znowu mnie nie zbeszta, że nie
robię nic lub robię za dużo.
Świadomość
ilości osób przebywających w zajeździe sprawiała, że czułem się o niebo lepiej.
Mógłbym po prostu siedzieć i cieszyć się, że jest tutaj jeszcze ktoś oprócz
mnie, pani Miyoung i kucharzy. Nie nękałem swoją obecnością świty Yeri, choć
zapraszała mnie do ich pokoi. Wiadome było, że muszą odpocząć, póki wszyscy nie
zaczną zbierać się na tyłach, przy miejscu na ognisko.
Będąc w kuchni
zajrzałem do spiżarni, gdzie w zamrażarce udało mi się znaleźć dosyć pokaźny
worek z różnymi rodzajami kiełbasy. Zachowały się idealnie na dzisiejszy dzień.
Zapewne zostały po ostatnim razie, kiedy mieliśmy urządzać tutaj grilla, ale
pogoda nie dopisała i wszyscy o mięsie po prostu zapomnieli.
Wcześniej
opiekunka spytała mnie, czy tutaj gdzieś w pobliżu można znaleźć jakiś supermarket.
Niestety, takiego luksusu tutaj brakowało, więc teraz mogłem jej oznajmić, że
znalazłem jedną z ważniejszych części ogniska u nas w zamrażarce. Zgodziła się
zapłacić, dlatego też nikt nie powinien mieć za złe, że wykorzystałem tę
kiełbasę.
Kiedy zacząłem
przygotowywać palenisko, zleciało się kilku innych, którzy także zainteresowali
się sprawą organizacji ogniska, w tym Mingyu i Moonbin. Prócz tego poznałem
również innych chłopaków, a chwilkę później zleciały się dziewczyny z Yeri na
czele.
– Już? –
zdziwiła się Jin.
– Co „już”? – spytał Moonbin, zerkając na nią
krytycznym wzrokiem.
– Myślałam, że
zaczniemy rozpalać, jak zrobi się ciemno.
– Kobieto,
jest lato, zanim się ściemni pewnie ktoś przyjdzie i nas wygoni – westchnął inny
chłopak.
Mingyu pomagał
mi wybierać w miarę suche gałęzie, aby jak najszybciej rozpalić ognisko. Popodkładaliśmy
też stare gazety, więc ogień pojawił się dosyć szybko. W oknie mignęła mi
niezadowolona twarz jędzy Miyoung. Ona to z niczego nigdy nie będzie
zadowolona. Zastanawiam się, dlaczego najprawdopodobniej ma taki uraz do
młodzieży.
– Podobno wy
coś ten-teges z Vernonem – zagadnął, kiedy szukaliśmy kolejnej porcji drewna
przeznaczonej na dokładanie.
Zmarszczyłem
brwi, lecz nie zdołał tego zauważyć, ponieważ grzebałem po drugiej stronie
stosu.
– Hę?
– Podobno Vernon
cię polubił – udał, że niby szybko się poprawił.
– I co w
związku z tym?
– No on
nieczęsto kogoś… polubia? Jest takie
słowo? – pewnie teraz jego twarz wykrzywił grymas, którego niestety nie byłem w
stanie ujrzeć.
– Chyba nie.
– Polabia? Polubuje…?
– Dość…
– Dobrze…
Nabrałem do
rąk dość sporo drewna, ponieważ udało mi się znaleźć miejsce, gdzie gromadziło
się to najbardziej zeschnięte.
– Bierz stąd –
wskazałem mu głową owe miejsce.
Przeskoczył
przez klocki i zajął się zbieraniem gałęzi. Przy ognisku zbierało się coraz
więcej osób i ktoś skrytykował, że wygląda mizernie. Trochę mnie szarpnęło,
albowiem dopiero je rozpaliliśmy.
– Vernon nigdy
sam od siebie się nikim nie interesuje – wrócił do poprzedniego tematu. Przewróciłem
oczami i przepadłem przez płytkę, co poskutkowało rozsypaniem się większości
drewna z moich rąk. Mingyu cicho parsknął pod nosem.
– Przecież
trzyma się z wami – zauważyłem, kucając i zbierając rozrzucone gałęzie.
– Ale to nie
znaczy, że nas lubi – Mingyu stanął obok mnie i wzruszył ramionami.
– Pomóc wam w
czymś? – znikąd pojawił się przed nami Vernon. W pierwszym momencie zobaczyłem
jedynie jego buty, zbyt zajęty szybkim zbieraniem rozsypanego drewna.
Mimowolnie
spojrzałem na Mingyu, który próbował się nie uśmiechać i szybkim krokiem skierował
się w stronę jeszcze tlącego się ogniska. Spuściłem wzrok z lekka
skonfundowany, szybko się pozbierałem i stanąłem naprzeciw Vernona.
– Na razie nie
– uśmiechnąłem się sztucznie.
Jego twarz nie
zmieniła wyrazu. Troszkę przerażające.
– Może potem –
dodałem jednak, kierując się w stronę ogniska. – Trzeba będzie nanosić kolejnych
porcji drewna.
– W porządku.
Zrzuciłem
klocki i gałęzie na stertę, którą wcześniej utworzył Mingyu. Rozejrzałem się,
lecz ślad po nim zaginął. Zamierzałem zapytać, dlaczego cała ich grupka dziwnie
reagowała na mnie i Vernona. Zachowywali się tak, jakby knuli jakiś spisek choć
nie potrafili dobrze tego ukryć.
– Dlaczego oni
wobec ciebie mają jakieś dziwne sugestie? – odwróciłem się nagle. Vernon najwyraźniej
zaskoczony nagłym spotkaniem twarzą w twarz odskoczył lekko do tyłu.
– Jacy „oni”? – uniósł jedną brew do góry.
– Nie udawaj,
że nie wiesz. O co im chodzi? – syknąłem, patrząc w miejsce, gdzie usadowiła
się Sujeong, Luda, Jin, Ungjae i reszta zgrai.
– Nie wiem, o
co ci chodzi – Vernon wykonał obronny gest rękami.
– Rano
powiedzieli mi, że lubisz pulchne policzki. Czemu powiedzieli to akurat wtedy,
kiedy rozmawiali o moich?
– Możemy iść
na spacer?
Jego pytanie
zupełnie wytrąciło mnie z równowagi, albowiem zupełnie nie wiązało się z aktualnym
tematem naszej rozmowy. Mentalnie wzruszyłem ramionami.
– Skoro
chcesz.
Mijając
recepcję napotkaliśmy jędzę Miyoung, której mina nie wyrażała zadowolenia ani
żadnej akceptacji co do imprezy na tyłach.
– Gdzie znów
leziesz? – spytała dosyć niemiłym tonem.
– Daj im tę
kiełbasę z kuchni, kiedy będzie w miarę rozmrożona – zignorowałem jej pytanie,
nawet się nie zatrzymując.
– Pilnuj tego
ogniska, nie będę odpowiadać za jakiekolwiek straty!
Nic nie
odpowiedziałem, gdyż razem z Łukaszem opuściliśmy już teren zajazdu. Zapewne
jeszcze uczepiła się tego, dlaczego nie ma mnie u babci.
W ciszy
przekroczyliśmy ulicę, która zwykła być o tej porze niczym główna droga w
stolicy w godzinach szczytu, a teraz można było ją sklasyfikować jako istną
oazę spokoju. Słońce zaczynało się już chylić ku zachodowi, jednak niebo
jeszcze nie zaczynało przybierać żadnej barwy innej niż błękit.
– Gdzie chcesz
iść? – zapytałem.
– Chodźmy w
zboże – zaproponował. – Tak, jak wcześniej.
Kiwnąłem
głową. Odnaleźliśmy najbliższą ścieżkę wydeptaną wśród złotych łanów jęczmienia
i zniknęliśmy w zielonkawym zbożu.
Przez moment
rozmawialiśmy jedynie spojrzeniami. Jak gdybyśmy znali się od wieków i wiedzieli,
co oznacza poszczególny błysk, sposób patrzenia w tę a tę stronę.
A potem
rozmawialiśmy o wszystkim, co dla zwykłego słuchacza wydawałoby się być niczym.
Poszczególne zdania wydawały się wcale nie łączyć.
Spędziłem
mnóstwo czasu na rozmyślaniu. Każde moje wakacje czy większość innych wolnych
dni opierała się właśnie na tym. Kiedy byłem sam, z łatwością przychodziło mi
wmawianie sobie, że jest OK. Że nikogo więcej nie potrzebuję, że naprawdę daję
sobie radę z samotnością. Lecz kiedy obok mnie pojawiali się inni ludzie,
którzy nie dzielili ze mną miejsca zamieszkania, powracały stare rozmyślania,
kiedy to jeszcze nie potrafiłem poradzić sobie z tym, że nie jestem w stanie spotykać się codziennie z kolegami,
jak to oni mieli w zwyczaju. Mama nie miała siły by codziennie zawozić mnie i
odbierać z Jeju. A jako że tylko ja mieszkałem tak daleko, mamy kolegów także
uznały, że to ja powinienem się pofatygować, jeśli zależy mi na zabawie.
Vernon nie był
znów jakimś świetnym terapeutą, ale dobrze mi było, kiedy mogłem ponarzekać. Co
z tego, że ciągle wałkowałem ten sam temat. Pojawiło się mnóstwo ludzi w moim
wieku, szczęśliwych, mających siebie tuż za rogiem, mieszkających w dużym
mieście. Oto ten czynnik, przez który powracają moje stare smutki.
W pewnym
momencie znudziło się nam podążanie za niekończącą się ścieżką i urządziliśmy
sobie mały postój. Usiedliśmy wśród zboża, tak jak przy pierwszym spacerze, a
ono łaskotało nas po twarzach i nogach. Gdzieś w oddali zaczął śpiewać jakiś
ptak, a niebo na linii horyzontu zmieniało swój kolor na pomarańcz i róż.
Kocham to zjawisko, kiedy jesteśmy w stanie dojrzeć przemiany pór dnia – kiedy rosa
na trawie zdąży wyschnąć, wiemy, że nie jest już tak wcześnie, albo kiedy
właśnie słońce zaczyna się powoli chować.
W pewnym
momencie Vernon zaskoczył mnie lekko pewnym stwierdzeniem.
– Przypominasz
mi mojego byłego.
Moje oczy były
zapewne w tym momencie wielkości talerzy obiadowych. Czyli Vernon był gejem?
Spojrzał na
mnie, jak gdyby zwyczajnie szukał odpowiedzi w mimice mojej twarzy. Nie wyrażała
ona żadnego obrzydzenia, lecz czyste zaskoczenie jego obserwacją mojej osoby,
dlatego miałem nadzieję, że nie odczytał w niej nic negatywnego.
Oto nadszedł
czas, kiedy mogłem pomyśleć o tym, co nachodziło mnie kiedy ojciec krytykował,
że jestem jak baba. Dlaczego Vernon zdecydował się na takie wyznanie? Co chciał
przez tego powiedzieć?
Zapewne
oczekiwał odpowiedzi, lecz ja miałem pustkę w głowie. Bowiem jak miałem zareagować?
Powinienem poczuć lekką urazę, albowiem utożsamiał mnie z kimś, kto niegdyś
zaprzątał mu wszystkie jego myśli, a bycie porównywanym do kogoś takiego nie
wydaje się być zbyt przyjemne. Może to miłe, skoro najwyraźniej aprobował
obecność tamtej osoby przy sobie, ale w końcu ja jestem kimś innym. Mam swoje
ciało, swój charakter, swoje wspomnienia.
Chyba polubił
patrzenie na mnie. Też patrzyłem na niego, niezdolny do wyrażenia swoich myśli.
Siedzieliśmy dosyć blisko siebie i mogliśmy wyglądać jak dwie, jęczmienne
rusałki. Chwycił mnie lekko za policzki i prędko przyciągnął ku sobie. Skoro
nie odpowiadałem, sam zdecydował się na kolejny ruch.
Nigdy
wcześniej się nie całowałem z chłopakiem, z osobą, którą nawet nie znam jednego
dnia. Ale to było przyjemnym doświadczeniem. Powinienem był się obrazić o to,
że najwyraźniej próbuje zapchać pustkę po swoim byłym, ale teraz to było
nieistotne. W końcu jutro już go tutaj nie będzie. Nie wiem jak ma na nazwisko,
czym się tak dokładnie interesuje. Po prostu jest tu ze mną, niby przypadkowo
przyznaje się, że jest gejem, umila mi czas i tak chętnie całuje nieznajomych,
którzy nie do końca wiedzą, co mają robić, czując w ustach obcy język.
W pierwszej
chwili zacisnąłem powieki. Nie spieszył się. Zachód słońca wśród zbóż dodawał
klimatu i melancholii. Klimatu i melancholii, która w jednej chwili została
zniszczona.
– Nie
wytrzymam dłużej! Jesteście cudowni! – znikąd spośród łanów wyłoniła się głowa dziewczyny,
którą poznałem rano. Zaraz po niej wychyliła się reszta, dwójka z nich miała aparaty
w dłoniach.
Prędko
odskoczyłem od Vernona, zażenowany i pewnie cały czerwony. Czy oni tu byli cały
czas? Jakim cudem ich nie zauważyliśmy? Czy naprawdę byliśmy aż tak zajęci
sobą?
– Nagraliśmy
cudną scenkę – zachwyciła się Seulgi.
– Trochę nam…
głupio, że robiliśmy to z ukrycia, ale… – zaczął lekko zniesmaczony Minho.
– Musimy
poprosić o powtórkę – uśmiechnęła się niepewnie Bona.
Szybko wstałem
i już miałem coś im nagadać w pełnej frustracji, ale nagle jak gdybym zapomniał
wszystkich słów.
– Obiecujemy,
że nie opublikujemy tego nigdzie poza pokazem na finale projektów… – zapewniła Seulgi,
dostrzegając moje niezadowolenie.
Nie
odpowiedziałem, bez słowa ruszyłem przed siebie w stronę zajazdu. Może i
stchórzyłem, lecz oni wykazali się czystą bezczelnością w jednym z
piękniejszych momentów początku tych wakacji. Czułem gorąco na policzkach i
nerwowo ściskałem pięści. Miałem ochotę się gdzieś ukryć, zniszczyć coś i nie
pokazywać się póki stąd nie odjadą. Zwykle, kiedy ktoś mnie a czymś nakryje
wydaje mi się, że potem wiedzą o tym wszyscy.
Prawdopodobnie
ulokowaliśmy się z Vernonem blisko jednego z lasków oddzielających pola, a tam
zapewne grasowali studenci. Kiedy dojrzeli naszą dwójkę, włączyli aparaty. Nie
wystarczyły im sceny ze mną? Czy ich film będzie teraz sklejką wszystkiego, co
możliwe? Czy nasz pocałunek wyjaśnią jako wolność, dzięki której można
wszystko? Chłopca na polach, który jest wolny od homofobów i może bezkarnie
miziać się z innym chłopakiem?
Martwiłem się
lekko o Vernona, który tam został. Zaatakowali go, czy mógł sobie pójść, tak
jak ja? Czy może nakręcili kolejną scenkę, w której urażony kochaś ucieka z
miejsca zdarzenia?
Rozumiem, że
tak jak fotografowie pragnęli uwiecznić każdą okazję, chwilę, która się nie powtórzy.
Ciekawiło mnie trochę, jak to wszystko musiało wyglądać. Ale za nim poproszę o
pokazanie mi scenek, muszę ochłonąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz