Sądziłem, że
Jeonghan będzie próbował wybić mi z głowy ten pomysł. Nie wiem, co mnie
dopadło, ponieważ chciałem go zmusić do tego, by starał się wmówić mi, bym
odwołał tę decyzję. Miałem ochotę na niego nakrzyczeć, kiedy tylko pokiwał
głową, wpatrując się w przestrzeń. Z zewnątrz wydawałem się oazą spokoju,
zdradzał mnie jedynie rozbiegany wzrok, zaś wewnątrz wyłem ze złości.
–
Kiedy chłopcy zaczynają nagrywanie programu? – spytałem w końcu, by przerwać tę
ciszę. Może jeszcze uda mi się go skłonić do tego, by spróbował zmienić moją
decyzję.
–
Pojutrze idą na pierwsze spotkanie – odparł, po czym na jego twarzy pojawił się
podejrzany uśmieszek. – Dziwnie jest mówić „idą”
zamiast „idziemy”.
–
Nie panikuj – powiedziałem spokojnie. – Pomyśl sobie, że obok siedzi ktoś, kto
ma nieco większy problem.
–
Dlaczego wciąż myślisz tylko o sobie? – zdenerwował się. – Nie widzisz, że
powodujesz kłopoty wszędzie, gdzie się tylko pojawisz? Dopóki cię nie
poznaliśmy, wszystko toczyło się spokojnym rytmem i niczym się tak nie
martwiliśmy, nawet nie myśleliśmy o tym, że któreś z nas może zostać eksterminowane.
–
Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że jest to nieuniknione? – uniosłem brew do
góry.
–
Oczywiście. Ale ty zdajesz się nie rozumieć tego, o czym mówię – powiedział
powoli. Ta rozmowa brnęła w tym kierunku, którego chciałem się wystrzegać. Nie
bardzo planowałem rozpoczynać kolejny drażliwy temat.
–
Będę aż do znudzenia powtarzać, że żyjecie
złudzeniami.
–
To może powiesz mi, jak mamy żyć? Napiszesz nam instrukcję? Seungcheol, ty
chyba pozjadałeś wszystkie rozumy i zdaje ci się, że nie jesteś humanoidem jak
wszyscy wokół ciebie. Owszem, przytrafiło ci się coś ciekawego, ale to nie znaczy, że nagle stałeś się nader wyjątkowy –
powiedział twardo. Odrzucił koc i wstał, biorąc pusty kubek z moich rąk. – Śpię
z Jisoo, tak jak wcześniej. I nie waż się przychodzić do naszego pokoju.
Pomyślę jeszcze, co z tobą zrobimy i rano ci powiem.
–
Znów uciekasz? – zarzuciłem mu.
–
Nie. Nie chcę się z tobą pokłócić – wyznał i poszedł w kierunku pokoju Jisoo.
Niby
nie powiedział mi niczego miłego, ale zrobiło mi się o wiele lepiej na sercu.
*
Znów
obudziłem się dość wcześnie. Na zewnątrz wciąż było szaro, temu też przetarłem
oczy, przejechałem ręką po włosach i niechętnie zwlokłem się z łóżka. Wczoraj
ciężko mi było zasnąć ze względu na to, że nie jestem mile widziany w tym domu.
Postanowiłem ulotnić się po cichu i nie pokazywać się nikomu więcej na oczy.
Serce
zaczynało mi szybciej bić, kiedy tworzyłem tysiące scenariuszy możliwych do
rozegrania pod bramą V. Co powiem pracownikom Lab-u? Że jestem humanoidem z
dzielnicy H, który przypadkowo dostał się tutaj po nieudanej próbie
eksterminacji czy może nie będę musiał mówić nic, ponieważ oni już wszystko
wiedzą, tylko czekają, aż się złamię?
Wyprasowałem
ubrania, które dostałem w garderobie na Hali – zeszłego wieczoru Jeonghan
pozwolił mi je wyprać, żeby nie były tak zakurzone. Spodnie nie wyschły jeszcze
do końca, dlatego też musiałem wbić się w jeszcze lekko wilgotne, jeżeli nie
chciałem sterczeć przed żelazkiem dłużej niż kilka minut. Czułem się bardzo
niekomfortowo, ale musiałem to jakoś przetrwać. Na szczęście koszulka wyschła
do końca.
–
Czekaj, czekaj – niemalże podskoczyłem, kiedy zatrzymał mnie szept Jeonghana,
który znikąd pojawił się obok mnie. Zastanawiałem się, czy obudziła go moja
krzątanina, ale ruszałem się znów tak głośno, by on to usłyszał. Bałem się
stanąć chociażby na progu pokoju, a ciekawiło mnie w jakiej pozycji dzisiaj
spał.
–
Co jest? – spytałem zaskoczony.
Długowłosy
wyglądał na nieźle rozespanego. Musiał pewnie użyć ogromnej siły wewnętrznej,
by wstać z łóżka.
–
Pamiętasz, jak rozważaliśmy plan twojego powrotu do dzielnicy H? Nie lepiej
spróbować tego mniej drastycznego sposobu? – zasugerował. – Nie wiadomo, czym
będzie skutkować oddanie się w ręce Lab-u. Chyba chcesz jeszcze pożyć?
–
Gdyby nie pewien błąd, już dawno by mnie tutaj nie było, ale muszę wykorzystać
tę szansę – uśmiechnąłem się słabo.
–
Jesteś strasznie blady – zmartwił się Jeonghan, podchodząc do mnie bliżej.
–
Jeszcze nie zauważyłeś, że odcienie naszej skóry się różnią? – porównałem nasze
dłonie.
–
Sądziłem, że nabierzesz kolorów po dwóch tygodniach przebywania w naszej
dzielnicy.
–
To chyba tak nie działa.
–
Zostań, dopóki chłopcy nie pójdą kręcić programu – powiedział.
Zmarszczyłem
brwi. Byłem zaskoczony, że starał się robić coś na moją korzyść.
–
Na pewno? – chciałem się upewnić. – Jihoon jest bardzo przeciwko.
–
Tyle wytrzyma – wzruszył ramionami. – Poza tym to ja tutaj rządzę.
–
Tylko ze względu na to, że jesteś najstarszy – przypomniałem mu.
–
Masz coś przeciwko? – skrzyżował ręce na piersi.
–
Oczywiście, że nie – obroniłem się.
–
Wracam spać. Nie musisz się ulatniać, twoje rzeczy nadal leżą tam, gdzie je
zostawiłeś. Seungkwan miał wrzucić je do prania, ale wiesz jaki on jest –
przewrócił oczami. – Chyba, że wolisz spać bez ubrań.
–
Wracaj już do łóżka – popchnąłem go, ponieważ widać było, że tylko o tym marzy.
Popatrzył na mnie z wdzięcznością i wrócił do Jisoo. Zdjąłem przeklęte wilgotne
spodnie i ponownie padłem na łóżko. Marzyło mi się słońce o poranku, ale o tej
porze roku mogło być to tylko złudne życzenie. Czułem się źle, ponieważ
wydawało mi się, że Jeonghan się nade mną lituje, a jego przyjazne nastawienie
wcale nie jest prawdziwe. Postanowiłem jednak brać przykład z chłopców z V i
również żyć złudzeniami. Co jeśli poprawi to mój światopogląd? A co jeśli
zrujnuje jeszcze bardziej, ponieważ zawiodę się na urojonej prawdzie?
Obudziłem
się po raz drugi już o dość późnej porze. Byłem zadowolony, ponieważ minęło
więcej czasu, ale mimo wszystko czułem się zmęczony. Nie wiedziałem dlaczego
duża ilość snu tak na mnie wpłynęła, powinno być wręcz na odwrót. Dochodziło
południe, a mój organizm chyba chociaż troszkę cieszył się z powrotu do
ciepłego łóżka, po strasznej nocy spędzonej na ruinach.
Starałem
się nie wchodzić Jihoonowi w drogę, ale ten wcale nie wyglądał na poirytowanego
moją obecnością. Przez cały czas wstrzymywałem oddech, kiedy przechodziłem
przez lub obok pokoju, w którym przebywał, lecz w końcu przestałem, nie bardzo
rozumiejąc, o co temu domowi tak naprawdę chodzi. Byłem skonfundowany bardziej
niż w pierwszy dzień, kiedy obudziłem się na ruinach – wolałem się jednak nie
odzywać.
Ostatni
raz poszedłem po pożywki z Seungkwanem, ponieważ jutro miałem się z całą
czwórką zakraść na Halę i spróbować wymyślić sposób, aby wrócić do dzielnicy H.
Nie wiedziałem, jak wygląda studio od tej strony Miasta, temu też nie mogłem
przygotować planu wcześniej. Żaden z chłopców z najmłodszego pokolenia również
się nie kwapił, by mi w tym pomóc – w końcu nie byłem tutaj mile widziany,
musiałem radzić sobie sam.
Włóczenie
się obok Hali w każdy inny dzień również nie wchodziło w grę. Bałem się
starszych, nieznanych mi humanoidów, albo co gorsza, że Lab jakimś cudem
odkryje moją obecność. Doszedłem do wniosku, że pracownicy nie wiedzą, że tutaj
jestem – czułem się inaczej niż zwykle, jakby mi czegoś brakowało, a tym
brakiem okazała się specyficzna blokada, która była na nas nałożona. Teraz
byłem stuprocentowo pewien, że nie jesteśmy tak wolni, jak się nam wydaje.
–
Gotowy? – Seokmin szturchnął mnie lekko, kiedy wszyscy zbierali się już do
wyjścia. Wszyscy prócz Jeonghana, który opierał się o ścianę w przedpokoju,
wbijając wzrok w podłogę i przygryzając wargę. Widziałem, że udaje, próbując
sprawiać wrażenie, że wcale nie jest zły ani przerażony. Chciałem z nim zostać
albo chociażby spróbować namówić go do tego, by poszedł razem z nami. Już
wczoraj staraliśmy się go przekonać, ze to zwyczajny błąd, ponieważ obecnie
pokolenia składają się zazwyczaj z czterech humanoidów i nawet Lab mógł się
pomylić. Nie zamierzał jednak nas słuchać i upierał się przy swoim, jak to na
prawdziwie uczciwego humanoida przystało.
Szedłem
z tyłu, patrząc na moje świeżo wyczyszczone buty. Seungkwan, Seokmin, Jihoon i
Jisoo szli na przedzie i radośnie rozmawiali, jak gdyby wcale nie szli w
miejsce, gdzie humanoidy zazwyczaj tracą życie. Może była to tylko reakcja
obronna na stres?
Nie
interesowałem się, jaki program zaczynają nagrywać – byłem ciekaw, ale wolałem
nie pytań. Miałem swoje sprawy do załatwienia – nie szedłem tam by się im
przyglądać, ale pobiec w zupełnie inną stronę. Nagle wpadłem na pewien pomysł –
zrównałem się z nimi i zaczepiłem Jisoo, który szedł z boku.
–
Czy u was również są takie ekrany ze wskaźnikami waszej popularności? –
spytałem. U nas wisiały one dosyć daleko i niekiedy ledwo starczało nam
przerwy, by przy nich dłużej postać. Co jeśli gdzieś niedaleko znajdowało się
przejście na drugą stronę Hali, granicę dzielnicy V bądź P?
Jisoo
kiwnął głową na potwierdzenie.
–
Daleko trzeba ich szukać?
–
Nie wiem do czego one maja ci służyć, ale tak, wiszą dość daleko, niemalże na
końcu korytarza, przy drzwiach do gabinetów reżyserów.
–
Wiesz, co może być dalej, za tymi ekranami? – dopytywałem. Czułem się jak
geniusz, chociaż wcale nie było pewne, że to ekrany doprowadzą mnie do domu.
–
Opracowujesz plan powrotu do dzielnicy H? – wtrącił się Jihoon. Chciałem go
odepchnąć, ponieważ wytrącał mnie z trybu myśliciela.
–
Chyba nic tam nie ma – Jisoo się zamyślił. – Wydaje mi się, że korytarz kończy
się kilka metrów dalej.
Zacisnąłem
usta. Może poszedłem w złą stronę, ale nie mogłem się poddawać. Musiałem się
przekonać na własne oczy, że jest to ślepy zaułek – będzie to jednak o wiele
trudniejsze ze względu na to, że będą się tam kręcić reżyserzy, ponieważ zawsze
zjawiają się oni w studio w pierwszy dzień wprowadzający.
Zatrzymaliśmy
się przed wejściem do Hali. Czułem poddenerwowanie, ponieważ miałem zamiar tam
wejść niekoniecznie legalnie.
–
To niemożliwe, by nie zauważyli mnie nawet tutaj – wahałem się.
–
Od drzwi prowadzi niewielki korytarz, który rozgałęzia się w prawo i w lewo –
zaczął Seungkwan.
–
Hala od waszej strony jest skonstruowana chyba dokładnie tak samo jak u nas –
przerwałem mu.
–
Nie do końca, ale... Lepiej nie chowaj się w garderobach – polecił Seokmin. –
Nie ma tutaj wielu miejsc, w które mógłbyś się wcisnąć w razie czego, ale
najgorszym z nich jest na pewno garderoba. Zdawało mi się, że jest
monitorowana.
Kiwnąłem
głową. Jakoś nigdy nie zwróciłem na to uwagi. Teraz wydawało mi się, że cały
budynek Hali jest monitorowany i nie ma opcji, bym przeszedł chociaż jeden krok
niezauważony. Rozważałem powrót do ich domu i odnalezienie innego sposobu na
wydostanie się stąd. Nie zdążyłem się jednak odwrócić, ponieważ zostałem
pchnięty do przodu.
–
Ekrany znajdują się w korytarzu na prawo – oznajmił Jihoon. – My idziemy do
salki obok garderoby po lewej, więc od razu się rozłączymy.
Życzyli
mi powodzenia, chciałem ich przytulić i podziękować im za przygarnięcie mnie do
swojego domu i danie tej drugiej szansy, ale uzmysłowiłem sobie, że oni boją
się mojego dotyku – dokładniej tego zainicjonowanego
przeze mnie, dlatego się powstrzymałem.
Pierwszy
korytarz był pusty. Odliczałem sekundy i kroki, które dzielą nad od rozłączenia
się. Teraz miałem zacząć działać na własną rękę. Rzuciłem im ostatnie
spojrzenie, wziąłem głęboki oddech i odbiłem w prawo, będąc pewnym, że Lab już
mnie widzi. Nigdzie nie dostrzegłem żadnej kamery – nigdy o tym nie myślałem,
ale teraz wręcz byłem przeświadczony, że wiszą one w rogu każdego korytarza.
Kiedyś
postanowiłem sobie, że będę odważny. Przypomniało mi się to w odpowiednim
momencie, ponieważ zwolniłem bieg, a nawet stanąłem w miejscu. Udało mi się
zrobić już tyle różnych, dziwnych rzeczy, dlaczego więc nie wspiąć się szczebel
wyżej i po raz kolejny pokonać Lab?
Zazwyczaj
kiedy podeszliśmy bliżej głównej bramy dzielnicy bądź drzwi do Hali, pracownicy
Lab-u od razu nas upominali, ponieważ nie otrzymaliśmy specjalnego wezwania i
nie mogliśmy się tam kręcić. Byłem pewien, że nie ma mnie już w aktywnej bazie
danych Lab-u, ponieważ od razu by mnie złapali, kiedy tylko przekroczyłbym próg
tego budynku, a tymczasem stałem sobie niedaleko gabinetów reżyserów. I to był
błąd, ponieważ usłyszałem kroki. Nie miałem pewności kto to i zdecydowałem się
na ruch, przed którym wystrzegał mnie Seokmin – chwyciłem klamkę garderoby – na
moje nieszczęście była zamknięta. Szarpnąłem po raz drugi, jak gdyby miało to w
czymś pomóc. Wstrzymałem oddech, by upewnić się, gdzie są kroki. Chyba mi się
zdawało, bowiem już ich nie słyszałem.
Hala
zawsze była pusta. Lab tak organizował czas, aby żadne pokolenie nie wpadło na
siebie, a pracownicy czy reżyserzy rzadko zjawiali się osobiście, jak gdyby się
nas bali. Przecież to oni nas stworzyli i powinni znać na wylot. Niemalże
wszystko, co działo się podczas kręcenia programów, było procesem
zautomatyzowanym – wykonywały to maszyny, sztuczna inteligencja, zaprogramowana
jednak na konkretne działanie. Zupełnie jak my – również byliśmy maszynami,
które tworzono w określonym celu – byśmy stali się płodnymi mężczyznami, którzy
pomogą światu z zewnątrz w poważnym niżu demograficznym. My byliśmy zepsuci,
ale dlaczego Lab tak marnował surowiec potrzebny do stworzenia nas?
Kiedy
siadałem z moimi chłopcami w kuchni przy jednej z kolejnych, poważnych rozmów,
zastanawialiśmy się, dlaczego Lab nas nie przerobił na coś innego. Mając gotową
bazę, pracownicy nie musieliby zaczynać wszystkiego od nowa, a iść jeszcze
dalej, przeznaczając cenny czas na badania. W końcu jednak dochodziliśmy do
wniosku, że mogą ponownie wykorzystywać te humanoidy, które odpadły z
programów.
Stałem
ukryty we wnęce i przyciśnięty do drzwi garderoby. Cisza stała się nagle bardzo
niebezpieczna, jak gdyby zaraz miało się coś z niej wyłonić, zaskakując mnie od
tyłu. Oddychałem tak delikatnie, że słyszałem szumy we własnej głowie.
Nie
mogłem stać w miejscu, musiałem zaryzykować i ruszyć do przodu. Motywowałem się
myślą, że reżyserzy nigdy nie włóczą się po korytarzach – mają jakieś swoje
specjalne, ukryte przejścia, albo ja już sam nie wiem, jak się gdziekolwiek
przemieszczają.
Starałem
się biec bezgłośnie, raz po raz odwracając się za siebie i starając się stawiać
stopy tak, by robiły jak najmniej hałasu. Było to trudne ze względu na to, że
nie miałem na sobie swoich wytartych butów, a całkowicie nowe, które dostałem
na hali. Czułem się, jakby od tego biegu zależała moja przyszłość.
Kiedy
tylko dostrzegłem w oddali blade światło ekranu, nie widziałem niczego poza
nim, jak gdyby jego delikatna poświata otoczyła mnie całego i wołała: „Chodź do mnie!”. Tym razem ten ekran nie
odgrywał najważniejszej roli, dlatego pewnie tak domagał się uwagi. Stanąłem
przed nim, tępo wpatrując się we wskaźniki chłopców z V, starając się nie
odwracać głowy w stronę ściany, kończącej ten korytarz. Chłopcy mieli rację –
wydostać się stąd nie jest tak łatwo.
Wróciłem
się, zaglądając w każdy ślepy zaułek i nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czułem
się taki słaby. W takich sytuacjach znaczące piętno odciskała niewiedza, z jaką
muszą zmagać się humanoidy – kiedy coś nie uda się nam za pierwszym razem,
tracimy jakikolwiek zapał, nie potrafimy znów logicznie pomyśleć. Dlatego w
programach często musimy się wygłupić, by się jakoś trzymać, bo zwyczajnie
brakuje nam pomysłu lub nie mamy już sił, by użyć rozumu.
W
tym momencie wszystko wydawało się jednocześnie łatwe i trudne. Nikt mnie
jeszcze nie złapał, ale brakowało mi pomysłu, co dalej. Nie potrzebowałem iść
znów na ruiny, ponieważ przekopałem tamto miejsce wielokrotnie i już zacząłem
wątpić. Nie chciałem dołować się jeszcze bardziej, niż musiałem.
Zakradłem
się pod pokój reżyserów. Nie miałem już niczego do stracenia. Wcisnąłem się we
wnękę drzwi prowadzących do pomieszczenia o nieznanym mi przeznaczeniu i
obserwowałem ogromne wejście do ich siedziby. Nie widziałem zbyt wiele, a byłem
ciekaw, ponieważ nigdy nie zapuszczaliśmy się w to miejsce – będąc na Hali
byliśmy kontrolowani przez Lab i nie było tak wielkiej samowolki, na jaką
mogłem pozwolić sobie teraz.
Przeciętny
obserwator pomyślałby sobie, że to co robię, wcale nie jest warte tak szybkiego
i mocnego bicia serca, takiej adrenaliny. Po prostu chodzę sobie po korytarzach
– nie ma tutaj niczego, co mogłoby czemuś zagrażać czy być tajemnicą –
tajemnica zaczynała się dopiero za drzwiami siedziby reżyserów, ale mnie to nie
bardzo interesowało. Otóż przeciętny obserwator nie był w stanie zrozumieć, jaką
radość czerpie każdy humanoid z najmniejszej dawki wolności czy zrozumienia. To
niepojęte jak potrafimy się cieszyć, gdy ujrzymy prawdziwe niebo czy ogromny
budynek. Pierwszą samodzielną noc w Mieście przesiedziałem z chłopakami na
dachu, starając się ogarnąć głębię wiszącego nad nami nieba, które nie było
płaskie jak ekranik tabletu, ale miało określony kształt, które wyobraziło
sobie każde z nas – ja widziałem je jako ogromny klosz – może dlatego, że tak
przedstawiała się również granica Miasta – nasz świat przykryty był ogromną
osłoną, w wyniku czego tylko tak potrafiłem wyobrazić sobie kształt nieba.
Za
ogromnymi szklanymi drzwiami siedziby reżyserów kryła się kwintesencja naszego
życia. To tam sterowano wszystkim, co dzieje się na hali, a nawet w Mieście,
odkąd tylko zaczęły pojawiać się tam kamery. Byłem pewien, że służą głównie po
to, by monitorować sytuację. Coś mnie ukłuło, kiedy pomyślałem sobie, że
pojawienie się kamer w Mieście mogła spowodować moja sytuacja – Lab wiedział
wszystko, ale nie reagował. Widział, że z kochanym Seungcheolem, numerem
95080801HU, jest coś nie tak i wypadałoby to po cichu skontrolować – czy aby
nie przyszło mi do głowy nic zagrażające dotychczasowemu funkcjonowaniu Lab-u i
Miasta.
Przez
jakiś czas wpatrywałem się tępo w szklane drzwi, oczekując jakiegokolwiek
poruszenia, które zmusiło mnie do działania. Nic takiego się nie stało, więc
leniwie się wycofałem i rozpocząłem szukania ślepego zaułka, w którym mógłbym
się ukryć, póki chłopcy nie skończą spotkania. Bałem się opuszczać Halę sam,
ale do powrotu motywowała mnie jedna myśl – Jeonghan, siedzący samotnie w
mieszkaniu i zapewne przeżywający ostatnie wydarzenia.
Zakradłem
się do wyjścia i niezauważony opuściłem budynek. Nikt nie kręcił się wokół
Hali, jeżeli akurat nie miał iść na plan. Szedłem boczną drogą, by przypadkowo
kogoś nie spotkać i prędko wrócić do domu. Ogarnęło mnie uczucie, które mógłbym
nazwać niepokojem, ale ono zdawało się być jego nieokreśloną odnogą – może i
wejście i włóczenie się po Hali było dziecinnie proste, ale znalezienie
miejsca, które pozwoliłoby chociaż na liźnięcie korytarza od strony dzielnicy
H, wymagało więcej kombinowania. Nie było mowy o zwiedzaniu Studia, zwłaszcza,
że chłopcy nagrywali teraz program, dlatego musiałem nieco pogłówkować.
Przy
wejściu do mieszkania wpadłem na pewien pomysł, ale ten zaraz uleciał mi z
głowy, ponieważ spotkałem się z Jeonghanem, który najwyraźniej wracał ze
sklepu. Wciskał nos w kołnierz kurtki, jak gdyby starał się coś ukryć, ale mnie
udało się to dostrzec od razu. Zwrócił tylko wzrok w moją stronę, nie ruszając
głową i chcąc ukryć za włosami swoje zaczerwienione oczy.
–
Dlaczego wróciłeś? – spytał, uciekając do kuchni. Ja zająłem się powolnym
zdejmowaniem butów i kurtki.
–
Dlaczego płakałeś? – spytałem, pomimo tego, że znałem powód.
–
Spytałem pierwszy – mruknął.
Westchnąłem,
odwieszając kurtkę i wchodząc do kuchni. Jeonghan stał do mnie tyłem i robił
herbatę, chcąc mieć czymś zajęte ręce. Usiadłem przy stole, obserwując go.
–
To wszystko z pozoru wydaje się być takie łatwe – wyznałem, opierając policzek
na ręce i palcem drugiej ręki bawiąc się obrusem. – Kiedy z sukcesem
przejdziesz pierwszy etap, zaczyna brakować ci pomysłów, co dalej. Jak gdyby
tego „dalej” nie było, a ty wciąż
krążyłeś w kółko z nadzieją, że uda ci się odnaleźć wyjście...
–
Czyli chcesz mi po prostu powiedzieć, że nie znalazłeś przejścia do H? – spytał
kpiąco Jeonghan, najwyraźniej zirytowany moim zawiłym wyjaśnieniem. Również się
zdenerwowałem, ponieważ całkowicie zepsuł budujący się nastrój.
–
Tak, nie znalazłem przejścia do H! – powiedziałem nieco mocniej, patrząc na
niego z wyrzutem, głównie dlatego, że mi przerwał.
–
Nie sądziłem, że jesteś taki głupi, Seungcheol! – zareagował na mój podniesiony
ton. Martwiłem się, że znów się pokłócimy, ale po chwili przestało mieć to
jakikolwiek znaczenie. – Gdyby to wszystko było takie proste, jak tobie się
wydaje, pojechałbym sobie na ferie do dzielnicy P!
– Nie tak dawno temu sami mnie
wspieraliście – przypomniałem mu. – To wy zaproponowaliście mi taką drogę
powrotu do H. Nie rozumiesz mnie Jeonghan, ponieważ jesteś w domu, w swojej
dzielnicy i w dobrze ci znanej okolicy – powiedziałem z wyrzutem. – Nie
potraficie mnie tolerować, ponieważ nie należę do waszego pokolenia – i tutaj
was rozumiem. Nie grozi wam jednak niepewność...
– W takim razie wytłumacz mi,
dlaczego tutaj jestem – znów mi przerwał. Od czasu mojej bójki z Jihoonem
wzrosły u mnie pokłady agresji i już chciałem wstać, by go uderzyć.
– Tutaj?
– W domu, a nie w Studio z resztą
chłopaków.
Kiedy już niemalże na niego
krzyczałem, całkowicie się zapomniałem. Przecież Jeonghan również znajdował się
w nieciekawej sytuacji. Dlatego płakał, kiedy wraz z chłopakami poszliśmy na
Halę, a on musiał zostać w domu. Oparł się tyłem o blat i patrzył na mnie, jak
gdybym naprawdę wyrządził mu krzywdę, a ja tymczasem wolałbym wstać i odsunąć
mu włosy z twarzy, żeby w końcu przestał się chować, ponieważ nie miał przed
czym.
– Nadal sądzisz, że to przeze
mnie? – spytałem ostrożnie.
– Myślałem nad tym – odparł. –
Jeżeli nic się nie unormuje, kiedy wrócisz do siebie, wtedy będę miał pewne
dowody na to, że to jednak nie twoja wina.
Uniosłem brew do góry.
– Wtedy to już chyba będzie za
późno.
Wzruszył ramionami, jak gdyby
każda jego odpowiedź była dobra, właściwa czy sensowna, a on nie zamierzał
przyznać się do błędów w myśleniu.
– Lepiej późno niż wcale.
– Wspaniały tok myślenia,
Jeonghan.
Nie wiedziałem, dlaczego tak
plujemy na siebie. Nie chciałem być na niego zły, ale coś wciąż mnie do tego
pchało. Musiałem się tego wyzbyć i chyba znalazłem nawet na to sposób –
przypomniało mi się, o czym myślałem, zanim spotkałem długowłosego.
Wstałem i podszedłem do blatu,
by również zrobić sobie herbaty. Tak naprawdę szukałem pretekstu, by zbliżyć
się do Jeonghana czy nawet go przytulić. Pomyślałem sobie, że taka forma
pocieszenia jest dobra, ale czy długowłosy myślał podobnie?
Wpierw mocno mnie odepchnął,
kiedy objąłem go ramionami. Kiedy ponowiłem próbę, znów się opierał, ale już
nie tak mocno. Wystarczyło być trochę bardziej stanowczym, by zamknąć go w
pocieszającym uścisku. Wiedziałem, że próbuje odgonić cisnące się na oczy łzy,
które były bardzo zaraźliwe, ponieważ również poczułem mrowienie pod powiekami.
Wcisnąłem nos w jego włosy i próbowałem sobie wyobrazić, jak wygląda uczucie,
którym Mingyu darzy Wonwoo. Czy my również jesteśmy do tego zdolni? Nie
wiedziałem, ponieważ nie znałem pierwowzoru, z którego mógłbym brać przykład,
doszukiwać się cech wspólnych.
Do wieczora starałem się
wychodzić z pokoju Jeonghana jak najmniej, tylko w najpilniejszych momentach.
Chłopcy z V jak gdyby domyślali się, że nie jest potrzebne mi ich towarzystwo,
ponieważ ani razu nie przyszli tutaj nawet zaglądnąć. Długowłosy znów spał u
Jisoo, a ja późnym wieczorem podglądałem ich, jak siedzieli na łóżku, a
Jeonghan płakał mu w ramię. Nic nie potrafiłem poradzić na moją tendencję do
kucania pod czyimiś drzwiami. Czułem lekką zazdrość, ponieważ ja dogłębnie
znałem źródło załamania długowłosego, a mimo tego on nie chciał przy mnie robić
tego, co przy Jisoo. Owszem, byłem mu bardziej obcy, ale w tej kwestii
rozumiałem go lepiej. Co zrobi, jeżeli w trakcie kręcenia programu straci
Jisoo, zanim ja zdążę wrócić do H? Nie życzyłem mu tego, ale byłem ciekaw, o
mało co nie tracąc równowagi i nie wpadając na drzwi do ich pokoju.
Zanim wpadłem na Jeonghana,
wracając z Hali, wymyśliłem, że może czas przejść na nieco trudniejszy poziom?
O ile wejście do budynku było łatwe, od teraz trzeba było się bardziej wysilić.
Wracając do domu chłopców z V, miałem w głowie przebłyski szklanych drzwi,
prowadzących do pokoju reżyserów, ale nijak nie potrafiłem skojarzyć ich z
moimi potrzebami. Chwilę później zacząłem rozważać pewną opcję – pracownicy
Lab-u muszą się jakoś przemieszczać, a skoro nie widzimy ich na korytarzach,
muszą mieć inne przejścia, łączące każde miejsce na Hali. Jeśli to był poziom
średni, by dostać się do jednego z nich i tak wrócić do domu, to już mogłem
kandydować na męża Jihoona.
Poszedłem z chłopakami na Halę
kolejnego ranka, znów wlekąc się kilka kroków za nimi. Nie chciałem im
przeszkadzać, a od razu zająć się swoimi sprawami. Dzisiaj będzie o wiele
trudniej, ponieważ reżyserzy nie będą zajęci chłopakami w salce spotkań, a będą
kontrolować kamery i przebieg programu, siedząc w ich gabinetach. A tam właśnie
chcę przejść, o ile w ogóle uda mi się tam dostać.
Po chwili byłem już w domu chłopaków z V,
przyciśnięty do ściany i z trudem rozwiązujący buty, próbując powstrzymać łzy.
Kiedy wcześniej stałem tak blisko szklanych drzwi, że miałem je już na
wyciągnięcie ręki, stchórzyłem, widząc czyjś ruch – pewnie wyimaginowany, ale i
tak zawróciłem i pomknąłem jak strzała przed siebie, nie zwalniając nawet na
ulicy. Nie rozumiałem swojego strachu, który zdawał się jednak kumulować we
mnie przez ostatni czas przebywania w dzielnicy V i dopiero dzisiaj znalazł
ujście. Sądziłem, że podobny napad mnie już nie spotka, ale najwyraźniej się
przeliczyłem.
Starałem się unikać Jeonghana,
by go jeszcze bardziej nie zdołować tym, jak żałośnie wyglądam. Mogłem jedynie
motywować się myślami, że kiedyś się uda. Nie czułem, bym miał ograniczony
czas, mogłem próbować póki Lab nie odkryje, co zamierzam zrobić. Musiałem się
zmobilizować, by jutro pójść tam ponownie i tym razem nie stchórzyć.
– Seungcheol – usłyszałem swoje
imię, kiedy szedłem wieczorem do łazienki. Tym razem zaczepił mnie sam Jisoo.
Nie miałem już ochoty na rozmowy.
Seungkwan i Seokmin próbowali ze
mną porozmawiać na temat Hali przez pół dnia, a ja starałem wpoić im, że
wszystko w porządku, że pracuję nad tym i dopiero badam teren. Przy wszystkich
wspomniałem nawet, że wiem już, jak się za to wszystko zabrać, wspominając o
przejściu przez siedzibę reżyserów. Nie bardzo wierzyli, że uda mi się to
zrobić, ale nie potępiali mojego pomysłu.
–
Co się stało? – spytałem, odwracając się powoli ku niemu.
–
JA zajmuję łazienkę! – Seungkwan przecisnął się obok mnie i zatrzasnął mi drzwi
przed nosem. Nie miałem nic więcej do gadania i mogłem tylko pójść za Jisoo,
który zachęcił mnie do tego ruchem głowy.
Ubraliśmy
buty i kurtki i wyszliśmy na wieczorny spacer. Byłem już trochę zmęczony i nie
bardzo miałem na to ochotę, ale przynajmniej mogłem popatrzeć na rozgwieżdżone
niebo. Przez ostatnie tygodnie pokrywała je gruba warstwa chmur, a widoczne
dzisiaj niewielkie punkciki zwiastowały poprawę pogody.
Uczyliśmy
się kiedyś o porach roku, ale ta wiedza zaczęła stopniowo u nas zanikać, ze
względu na to, że w Mieście nie mogliśmy zobaczyć tak dogłębnych różnic.
Podczas gdy u nas zmieniała się jedynie temperatura czy wygląd nieba, na
zewnątrz murów rządziły rośliny i natura, które również podpowiadały, że nadszedł
czas na piękniejszą porę roku. Mogliśmy to sobie jedynie wyobrażać, patrząc na
zdjęcia w Lab-ie.
–
O co chodzi, Jisoo? – spytałem, patrząc na chłopaka. W jego oczach odbijały się
strumienie świateł latarni oraz okien domów innych pokoleń humanoidów.
–
O Jeonghana – odparł lakonicznie.
–
Rozmawiałem już z nim o tym, co się dzieje – powiedziałem, przygryzając lekko
wargę. Długowłosy pewnie panikował wczoraj wieczór i Jisoo postanowił wziąć
sprawy w swoje ręce. Powinien zachować
spokój, niezależnie od tego, co sobie wymyślił.
–
On się boi, ponieważ żadne z nas niczego podobnego nie doświadczyło i nie wie,
czego ma się spodziewać. Nasze życie jest jedną wielką rutyną i kiedy coś ją
przerywa, w naszej głowie wszystko zaczyna przypominać haos.
–
Pytaliście może inne humanoidy o taką sytuację? – zasugerowałem.
Jisoo
uniósł brew do góry – chyba nie rozważali takiej opcji, a dla mnie i dla moich
chłopców to była podstawa! Może rzeczywiście sądzili, że są tak bardzo
samowystarczalni – nie wiedziałem, czy humanoidy z dzielnicy V myślą dokładnie
tak samo jak my, ale najwyraźniej nie liczą na współpracę od strony starszych.
–
Kiedy dostajemy wezwanie, Mingyu i Hansol – dwa humanoidy z mojego pokolenia –
zawsze biegną do kogoś starszego i o wszystko dokładnie wypytują, dlatego
idziemy na Halę ze znacznie mniejszym strachem i mniej więcej wiemy, co może
nas spotkać w Studio. Programy się powtarzają, Lab zmienia jedynie uczestników.
Jisoo
kiwnął z uznaniem głową. Wyglądał na lekko skonfundowanego, domyślałem się, że
przygotował sobie scenariusz, w którym chce mnie zbesztać za doprowadzenie
Jeonghana do takiego stanu. Przyjąłbym to z pokorą, nawet jeśli to nie była wcale
moja wina, ponieważ widziałem, że troszczy się o niego. Długowłosy zdawał się
mu ufać bezgranicznie i widzieć w nim swoją podporę.
Nie
doszło do żadnej kłótni – kłócić to się mogłem o każdej porze z Jihoonem – ale
Jisoo spodobał się nasz zwyczaj z bieganiem po mieście i wypytywaniem innych
humanoidów. Byłem bardzo zdziwiony, że żadne z nich nie wpadło na to wcześniej,
a młodszemu spodobała się wizja głębszych więzi z każdym z pokoleń z dzielnicy
H. Otóż tak naprawdę nie ma między nami ciaśniejszych więzi niż między
pokoleniami z V – my po prostu umieliśmy wykorzystywać bezkarność takich
działań – nikt nie mógł nas potępić za kilka pytań.
*
–
Wciąż nic? – spytał mnie Jihoon, kiedy minąłem się z nim w przedpokoju,
ponieważ obiecałem Seungkwanowi pójść z nim po pożywki. Tego dnia znów
stchórzyłem, jednak w sercu czułem większy niepokój aniżeli strach. Coś było
nie tak – rozbolała mnie wtedy głowa i nogi, temu też z trudem doczłapałem do
domu chłopców najmłodszego pokolenia z V, zamiast przygotowywać się do
pokonania niby krótkiego, ale ogromnego dystansu dzielącego mnie od szklanych
drzwi do przejścia pracowników Lab-u.
–
Wciąż nic.
Jihoon
chwycił mnie za ramię, chcąc mnie zatrzymać. Przez moment patrzyliśmy na
siebie, nie mówiąc nic. Jego twarz nie wyrażała żadnej głębszej emocji.
–
Seungcheol hyung – zaczął.
–
Tak?
–
Naprawdę szukasz sposobu, by dostać się do siedziby reżyserów czy zwyczajnie
się z nami bawisz?
Tłumaczenie
się było najgorszą opcją do wyboru, ale najbardziej adekwatną, ponieważ nie
zamierzałem kłamać. Nie miałem ku temu powodu.
–
Zostaw Jeonghana w spokoju i zajmij się tym swoim problemem. Wytęp go albo przestań rozsiewać go gdzie tylko się
pojawisz. Jeonghan ma cię dosyć – powiedział szorstko.
–
Aha, teraz ty będziesz mówić w jego imieniu? – wypomniałem mu naszą pierwszą
kłótnię. – Jihoon, posłuchaj – wziąłem głęboki oddech, by się uspokoić i
ustabilizować myśli. – Rozumiem, że nie tolerujesz mojej obecności tutaj. Czuję
się tutaj niechciany, dlatego naprawdę staram się o powrót do dzielnicy H – nie
widzę powodów, bym musiał kłamać. Nie jestem szpiegiem Lab-u. Szpieg
zadziałałby o wiele szybciej, ja nie jestem kompetentny – powiedziałem
półżartem. – To wszystko nie jest jednak tak proste, jak mi się wydawało.
Proszę, daj mi czas...
Jihoon
patrzył na mnie, analizując moje słowa. Dojrzałem za ścianą fragment ciała
Seungkwana, wykonującego gest dłonią, żebyśmy dokończyli, kiedy tylko
dostrzegł, ze go zauważyłem.
–
Dlaczego tak bardzo chcesz mi dokuczyć czy być ze mną skłócony? – spytałem po
chwili. – Nie lepiej pozostać w neutralnych stosunkach?
Jihoon
przeczesał dłonią włosy, przejeżdżając powoli językiem po dziąsłach i zapewne
szukając odpowiedzi.
–
Jak mam cię ignorować, kiedy ty ciągle robisz coś niewłaściwego? – odpowiedział
pytaniem na pytanie. Uniosłem obie brwi do góry.
–
Niewłaściwego...? – nie rozumiałem, co ma na myśli. Czy niewłaściwym było samo
moje dalsze istnienie? To nie ja wybrałem sobie przerwę zimową w dzielnicy V.
–
Spójrz na Jeonghana.
–
Rozmawiałem już z tobą o tym. I z Jisoo. A nawet z samym Jeonghanem. Jest mi
gotów wybaczyć coś, czemu nie jestem winien, ale to już pewne pocieszenie.
Prócz tego zaproponowałem Jisoo coś, dzięki czemu nie będziecie się nudzić.
–
Co takiego?
Widziałem
lekką ciekawość w jego oczach, dzięki czemu mogłem uznać, że dzisiaj to ja
triumfowałem.
– Spytaj Jisoo. Idę do sklepu z Seungkwanem,
nie mam czasu.
Wyminąłem
go, by zgarnąć najmłodszego chłopaka i zacząć ubierać buty. Nie potrafiłem
jednak przed sobą ukryć, że chętnie porozmawiałbym jeszcze z Jihoonem, by
dogłębnie wypytać go o jego powody nienawiści
do mnie.
*
Oddychałem
z trudem, przyciśnięty do ściany od wewnętrznej strony siedziby reżyserów. To
zdecydowanie nie był dom chłopców z V.
Próbowałem
nabrać powietrza, tupiąc z nerwów nogą i rozglądając się po pomieszczeniu z
przymrużonymi oczami i lekko otwartymi ustami. Czułem się, jak gdyby ktoś mocno
zaciskał sznur na mojej szyi, nie pozwalając na dalszy krok. Rozbolała mnie
głowa i nogi, dokładnie tak, jak zeszłego dnia. To nie mógł być przypadek.
Pokój,
w którym się znajdowałem, był pusty, jeśli miałbym mówić o obecności
jakiegokolwiek pracownika Lab-u. Stało tutaj jednak kilkanaście metalowych
szafek, gdzie każda szufladka zamykana była kodem. Nie było nawet mowy o tym,
bym mógł zajrzeć, co w nich jest. Udało mi
się przejść przez szklane drzwi, udało mi się..., powtarzałem to jak mantrę.
Po
dłuższym namyśle zacząłem jednak rozważać opcję, że to wcale nie są szafki.
Przed oczami zaczęły formować się białe plamy, między którymi dostrzegałem
swoje połączenia, opanowane przez dobrze znaną mi siłę. Jak to określił Jeonghan,
moje zimne, błękitne połączenia przeplatały się z szarymi nitkami, które
wnikając w ich strukturę powoli przejmowały kontrolę nad tym, co robię.
Odetchnąłem
głęboko, kiedy niewidzialny sznur w końcu popuścił, nie pozwalając jednak na
ani chwilę pozornego uczucia wolności. Nie potrafiłem kontrolować struktury
odpowiedzialnej za czucie w nogach, nie mogłem też jasno pomyśleć, ponieważ
szara nitka tkwiąca w połączeniach w mojej siatce intelektualnej zaraz
przerywała myśl.
Podobne
stadium, jednak nieco łagodniejsze, przechodzimy za każdym razem, gdy zaczynamy
kręcić program. Związane jest to z kontrolą, jaką sprawuje nad nami Lab, byśmy
nie wymyślili niczego głupiego czy chociażby nie uciekli z planu. Wiele
humanoidów nie potrafi dostrzec jednak szarych niteczek, wkradających się do
ich umysłu, ponieważ nie posiadają umiejętności patrzenia w swoją siatkę
intelektualną. Wszystko przechodzi również bez uczucia duszenia czy słabości,
ponieważ Lab przejmuje nad nami władzę stopniowo – na mnie jednak zastosował
ten środek stosunkowo szybko, a w połączeniu z moją umiejętnością patrzenia w
głąb struktury, znacznie spotęgował ból i dyskomfort.
Lab
doskonale zdawał sobie sprawę z tego co robię. Prawdopodobnie wiedział nawet,
co planuję i obserwował moje poczynania. Widział, że jestem zdolny się
przełamać, dlatego też ciekawił mnie jego stosunek do mnie i dlaczego
zareagował tak delikatnie. Mógł eksterminować mnie w tym samym miejscu, w
którym stałem i byłoby po kłopocie. Jestem w końcu bezużyteczny.
Całą
siłą resztek woli, które nie zostały przejęte przez szare niteczki, poruszyłem
lekko prawą nogą. Skoro udało mi się wymusić ten jeden ruch, teraz mogło być
już tylko lepiej. Wszystko wokół mnie zdawało się być niemalże całkowicie
zamazane, jednak ja doskonale wiedziałem, w którą stronę iść, by dotrzeć do
ciemnej plamy korytarza, prowadzącego w inną część Hali, wprost do innej części
Miasta.
Nie
zatrzymywałem się, nawet całkowicie otumaniony kontrolą Lab-u. Czułem się
jakbym stąpał na pograniczu jawy i snu, niepotrafiący jednak wybrać właściwej strony.
Potrząsnąłem lekko głową, próbując pozbyć się niechcianego uczucia. Pomyślałem sobie,
że jedynym ratunkiem jest ucieczka do własnego wnętrza, gdzie czułem się o wiele
bezpieczniej, widząc swoje starannie uporządkowane myśli, odpowiedzialne za każde
z błękitnych połączeń.
–
Tutaj jest nasza zguba – usłyszałem mętny głos, zanim nie utonąłem, a czyjeś silne
dłonie nie chwyciły moich ramion, uniemożliwiając mi ruch.
~~~
W końcu udało mi się domęczyć ten cholerny rozdział i jest, po miesiącu! Rozdział nr 13, pechowa liczba, więc Cheol również ma pecha. Nie wiem dlaczego tak bardzo lubię dręczyć moje postaci. To już zwyczajne przyzwyczajenie. A, i nie umiem pisać uroczych love stories, dlatego wychodzi z tego takie coś jak powyżej. Przykro mi, że nie potrafię zafundować im jakichś nieco pozytywniejszych doświadczeń.
Woah...mega *.* mam nadzieje ze kolejny rozdzial bedzie szybciej~
OdpowiedzUsuńPs. Wroc do nas na rp szybko, co? <3
Potrzebuję przerwy :'))
Usuń